sobota, 21 marca 2009

Kminkowe bułeczki drożdżowe.

Zszedłem rano do kuchni i stwierdziłem brak pieczywa jakiegokolwiek. Nie byłem zachwycony tą nowiną. Ale już po chwili poczułem, że nad głową zapala mi się żaróweczka niczym u Pomysłowego Dobromiła. Sprawdziłem tylko dostępność drożdży, nie było świeżych, tylko instant. Jak się nie ma co się lubi…


Tak więc:
  • 0,5 kg mąki pszennej
  • 8 g drożdży suszonych (lub dla tych co mają - 25 g świeżych)
  • 1,5 szklanki letniej wody
  • Łyżka oliwy
  • Łyżeczka mielonego kminku
  • Łyżeczka soli
  • Szczypta cukru.

Powiem szczerze, że oprócz ciabaty nie piekłem zbyt dużo pieczywa w życiu a i przepisy na nie czytam zazwyczaj raczej pobieżnie, wiec właściwie pomysł na te bułki jest bardziej intuicyjny. Jednak będąc nad wyraz skromnym i powściągliwym człowiekiem powiem, że okazało się, iż intuicję mam fantastyczną.



Jak to zrobiłem?
Wszystko razem zmieszałem i wyrobiłem szybciutko na jednolite ciasto. Konsystencja wyszła raczej luźna, ale to dobrze – właśnie taka miała być. Odstawiłem na pół godziny w ciepłe miejsce do wyrośnięcia i nagrzałem piekarnik do 220 oC.
Na blasze rozłożyłem papier do pieczenia. Na ręce wylałem odrobinę oliwy i taki tłustymi łapami urywałem po kawałku ciasta i formując je lekko na kulki układałem na blasze. Dlaczego tak? Ciasto jest naprawdę stosunkowo rzadkie i bardzo lepkie – klei się do nie naoliwionych łap jak mucha do lepu. Oczywiście trudno przy tej konsystencji mówić o kulkach jako takich – bardziej o plackach, ale chodziło mi o to, żeby były w miarę okrągłe i miały przynajmniej tak ogólnie jednolite kształty.
Gotowe posmarowałem lekko z góry rozkłóconym jajkiem i posypałem całymi ziarenkami kminku dla ozdoby.
Do piekarnika na jakieś 20 min. Po wbiciu patyczka powinniśmy czuć, że nic się do niego nie lepi.

No i tyle. Oczywiście dobrze odczekać chwilę, żeby ostygły, a nie zaraz parzyć sobie łapska jak ja, ale co tam.


Zajęło łącznie ok. godzinki. Umycie się, przebranie, odpalenie wychłodzonego auta, wyjazd do miasta i zakup pieczywa oraz powrót - wyszłoby podobnie. A ile frajdy przy tym.
No i pyszniejsze znacznie niż te ze sklepu.
Śniadanie uratowane!

6 komentarzy:

  1. Swietnie Ci wyszły ! :)) Uwielbiam własne, swieże, cieple bułeczki na śniadanko, prosto z pieca:))
    Rodzinka na pewno była zachwycona Twoim pomysłem :) Super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Skromność, skromność i jeszcze raz skromnota ;) A bułeczki musiały pachnieć fenomenalnie, co? Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam własne, domowe pieczywko, a takie bułeczki to wspaniały pomysł na podratowanie śniadania gdy pieczywa brak :) Wspaniałe :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo pomysłowe, Dobromirze ;o)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mico ale super przepisy tu nam przedstawiasz. :))
    Pyszne bułeczki, a i bezikom bym się nie oparła.
    ;)))

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. majana - fakt, ze rodzinka była miło zaskoczona, bo oni o braku pieczywa wiedzieli już wcześniej i nastawiali się na dosyć kiepskie śniadanie.

    Mafilka - no cóż, wrodzona nieśmiałość mówi mi, że nie powinienem, ale powiem to mimo wszystko - to prawda, nie chwaląc się - jestem nad wyraz skromnym i pokornym człowiekiem. Fenomenalnie to za duże słowo, chociaż... :P

    Tili - okazało się, że ja też lubię.

    Pinos - musiałem sprawdzić najpierw czy to nie jakaś podpucha z tą żarówką, ale okazało, się, że nie! Teraz tylko jeszcze czekam, aż zacznie mi się pojawiać zaczarowany ołówek. To dopiero będzie jazda :D

    Notme - dziękuję bardzo. :)

    OdpowiedzUsuń