- Ty, no to co to będzie na ten obiad w końcu?
- Pożywienie - mówiłem ci już przecież.
- kur… ale co?
- ty lepiej nie gadaj tyle, tylko myśl jak temu zrobić fotki!
- to ja mam to fotografować?
- no chyba nie ja – przecież widzisz, że ja już gotuje. A poza tym, to ty jesteś fotografem.
- no dobra…. Ty, no to co to będzie?
Mięso kroimy w kosteczkę. W moździerzu rozbijamy razem jałowiec, kminek i z łyżeczkę pieprzu. Dodajemy ok. łyżeczki kopiatej soli. Wszystko razem ucieramy na proszek. Do przypraw wyciskamy czosnek, dodajemy ocet i oliwę i mieszamy, żeby się połączyło. Zalewami tym mięso i mieszamy, żeby wszystkie kawałeczki mięsa były dokładnie obtoczone w zalewie. Odstawiamy na chwilkę na bok, żeby się troszkę przegryzło.
W rondlu rozgrzewamy trochę oliwy, lub oleju, wrzucamy na to mięso i zesmażamy z wszystkich stron, następnie zmniejszamy ogień i przykrywamy pozwalając mięsu się już spokojnie dusić – co jakiś czas mieszamy. [mięso potrzebuje z godzinkę aż będzie miękkie]
Obieramy ziemniaczki podobnej wielkości i kroimy je w ćwiartki i gotujemy w osolonej wodzie. Kiedy już będą miękkawe, ale nie całkiem gotowe [ takie jak makaron al dente ] zdejmujemy z ognia i odsączamy wodę.
W międzyczasie na patelni na rozgrzanej oliwie przesmażamy posiekane cebule, dodajemy posiekany plaster selera, kilka strączków fasoli szparagowej i kilka różyczek brokułów. Sól, pieprz, duuuża szczypta oregano. Wrzucamy posiekany czosnek i dusimy razem.
Wracamy do ziemniaków – wyciągamy pojedynczo, przez rękawiczkę ćwiartki z garnka i widelcem lekko je zadrapujemy z wierzchu – nadamy im w ten sposób ładną strukturę. Tak przygotowane wrzucamy na roztopione na patelni masło, dorzucamy ze 2 ząbki czosnku w całości [nawet z łupinami] i przesmażamy obracając na wszystkie strony, aż nasze ćwiartki ziemniaczane będą rumiane.
Na patelni na której dusiliśmy warzywa robimy trochę mięso i wrzucamy buraczki pokrojone w ósemki [albo pół-ćwiarki – jak kto woli ]. Chwilę smażymy, odgarniając trochę warzywa na bok, żeby nie zafarbowały się na czerwono.
Na talerzach układamy w kóło na przemian ziemniaki i buraki, na nie wrzucamy duszone warzywa, na koniec baraninę.
Oj, to było dobre.
Żona moja twierdzi, że to najlepsza baranina jaką zrobiłem, ja powiedziałem jej, że może jest głodna po prostu i że mi bardziej smakowały zrazy ze skorzonerą. A gość nic nie powiedział, chyba nie miał czasu, bo najpierw strzelał fotki strasznie długo, a później zjadał i tylko uszy mu się trzęsły.
To chyba dobrze…
Raz jeszcze ogromne dzięki dla Wojtka Iskierki za fotografie.
- Pożywienie - mówiłem ci już przecież.
- kur… ale co?
- ty lepiej nie gadaj tyle, tylko myśl jak temu zrobić fotki!
- to ja mam to fotografować?
- no chyba nie ja – przecież widzisz, że ja już gotuje. A poza tym, to ty jesteś fotografem.
- no dobra…. Ty, no to co to będzie?
- ok. 1 kg łopatki baraniej.
- 6 jagód jałowca
- łyżeczka kminku
- sól, pieprz
- 4 ząbki czosnku
- 3 łyżki octu
- oliwa z oliwek.
- 2 cebule
- Plaster selera
- Ok. 10 strączków fasoli szparagowej
- 3 – 4 różyczki brokułów
- 3 ząbki czosnku
- Sól, pieprz, oregano
- 3 buraki marynowane
- Ok. 8 średnich ziemniaków.
- Ok. 100 g. masła
- 2 ząbki czosnku w całości
Mięso kroimy w kosteczkę. W moździerzu rozbijamy razem jałowiec, kminek i z łyżeczkę pieprzu. Dodajemy ok. łyżeczki kopiatej soli. Wszystko razem ucieramy na proszek. Do przypraw wyciskamy czosnek, dodajemy ocet i oliwę i mieszamy, żeby się połączyło. Zalewami tym mięso i mieszamy, żeby wszystkie kawałeczki mięsa były dokładnie obtoczone w zalewie. Odstawiamy na chwilkę na bok, żeby się troszkę przegryzło.
W rondlu rozgrzewamy trochę oliwy, lub oleju, wrzucamy na to mięso i zesmażamy z wszystkich stron, następnie zmniejszamy ogień i przykrywamy pozwalając mięsu się już spokojnie dusić – co jakiś czas mieszamy. [mięso potrzebuje z godzinkę aż będzie miękkie]
Obieramy ziemniaczki podobnej wielkości i kroimy je w ćwiartki i gotujemy w osolonej wodzie. Kiedy już będą miękkawe, ale nie całkiem gotowe [ takie jak makaron al dente ] zdejmujemy z ognia i odsączamy wodę.
W międzyczasie na patelni na rozgrzanej oliwie przesmażamy posiekane cebule, dodajemy posiekany plaster selera, kilka strączków fasoli szparagowej i kilka różyczek brokułów. Sól, pieprz, duuuża szczypta oregano. Wrzucamy posiekany czosnek i dusimy razem.
Wracamy do ziemniaków – wyciągamy pojedynczo, przez rękawiczkę ćwiartki z garnka i widelcem lekko je zadrapujemy z wierzchu – nadamy im w ten sposób ładną strukturę. Tak przygotowane wrzucamy na roztopione na patelni masło, dorzucamy ze 2 ząbki czosnku w całości [nawet z łupinami] i przesmażamy obracając na wszystkie strony, aż nasze ćwiartki ziemniaczane będą rumiane.
Na patelni na której dusiliśmy warzywa robimy trochę mięso i wrzucamy buraczki pokrojone w ósemki [albo pół-ćwiarki – jak kto woli ]. Chwilę smażymy, odgarniając trochę warzywa na bok, żeby nie zafarbowały się na czerwono.
Na talerzach układamy w kóło na przemian ziemniaki i buraki, na nie wrzucamy duszone warzywa, na koniec baraninę.
Oj, to było dobre.
Żona moja twierdzi, że to najlepsza baranina jaką zrobiłem, ja powiedziałem jej, że może jest głodna po prostu i że mi bardziej smakowały zrazy ze skorzonerą. A gość nic nie powiedział, chyba nie miał czasu, bo najpierw strzelał fotki strasznie długo, a później zjadał i tylko uszy mu się trzęsły.
To chyba dobrze…
Raz jeszcze ogromne dzięki dla Wojtka Iskierki za fotografie.