Zarzuciłem ja ostatnio blogowanie i z resztą gotowanie troszkę też na rzecz przesiadywania przez większość doby przed komputerem i tworzenia przeróżnych dziwnych i ładnych rzeczy dla dużych firm, tudzież korporacji, mając jednocześnie nadzieję że kiedyś za to przesiadywanie dostanę sowitą zapłatę. W tym czasie w kuchni rządzi moja żona i dba o mnie jak może, żebym się nie wycieńczył przy tym komputerze i nie padł jej tutaj jeśli wszelkie aktywności poza pracą zdecydowałem się ograniczyć do niezbędnego minimum.
A moja żona to, muszę przyznać, potrafi zadbać o człowieka. Pochwalę się trochę jak mi tu dobrze, żeby wam smaka narobić.

Ciasto:
Posypka:
Przepis na to pyszne ciasto przyniosła do naszego domu dawno temu pewna mniamowiczka, [edit: jak się właśnie dowiedziałem oryginalnie przepis został podany przez Bajaderkę na forum mniamowym ]. Odrywaniec w swej naturze i wyglądzie przypomina troszkę bułeczki bostońskie i coś co jeszcze jest dla niego naturalne, to że – jak to mówi moja żona – nie opłaca się go robić, bo człowiek się męczy, robi to ponad 2 godziny, a później wszyscy się na to rzucają i znika w 5 minut.
Ale do rzeczy.
Bierzemy mąkę – dwie szklanki - i mieszamy z cukrem, drożdżami i solą. Mleko z masłem mocno podgrzewamy, następnie zdejmujemy z palnika, dodajemy wodę i odstawiamy na chwilę żeby przestygło. Dodać ekstrakt waniliowy i wymieszać. Teraz całość wlewamy do miski z mąką i mieszamy łopatką, aż się w miarę połączy.
Następnie wyrabiamy ciasto, można sobie pomóc mikserem, dodając jajka po jednym i pół szklanki mąki. Kiedy już wszystko razem ładnie się wyrobi, to przekładamy na stolnicę i jeszcze chwilkę je męczymy ręcznie, aż ciasto będzie elastyczne, ale nie klejące się. Jeśli jest za bardzo klejące, można dodać resztkę mąki, my tak robimy.
Odstawiamy na godzinkę do wyrośnięcia.
W tym czasie przygotujemy sobie posypkę – cukier mieszamy ze skórkami. Dzisiaj moja żona użyła tylko cytrynowej, zwiększając po prostu jej ilość i też było pyszne.

Masło [ok.50g lub nawet mniej] rozpuszczamy i odrobiną wysmarowujemy foremkę keksową [22x12cm].
Wyrośnięte ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 50x30cm, smarujemy masłem i kroimy na 5 pasów o szer. 10 cm. Na pierwszy pas sypiemy mieszankę cukru ze skórkami [ok. półtorej łyżeczki], przykrywamy drugim pasem itd. kończąc na warstwie cukru.
Kroimy teraz ciasto w poprzek na 6 równych pasków o szerokości ok.6 cm. i układamy je na sztorc w keksówce. Po bokach zostawiamy trochę miejsca. Przykrywamy i znów odstawiamy na ok. godzinkę do wyrośnięcia.
Piekarnik rozgrzewamy do 180 o C, do tego piekarnika wrzucamy tego dziada i trzymamy tam ze 30 min, aż się zrumieni pięknie. Wyciągamy i zostawiamy w foremce jeszcze z 15 min, żeby przestygło [to dopiero ćwiczenie dla silnej woli, nie wszyscy to wytrzymują].
Ciasta broń Boże, nie kroimy – odrywamy sobie po kawałeczku i wcinamy. Pyszne! Mięciutkie, aromatyczne ciasto, na bokach lekko chrupiące od skarmelizowanej skórki cytrynowej. No cudo po prostu.

Kiedyś upiekliśmy odrywańca w środku nocy, żeby na drugi dzień rano sprawić pierwszemu kuchcikowi radość… niestety on się o tym cieście nigdy nie dowiedział, bo tak „próbowaliśmy” aż całe zniknęło. Tacy rodzice… ech…trudno, musiał czerpać radość po prostu z pięknego poranka. Takie życie - niech się dzieciak uczy!
A moja żona to, muszę przyznać, potrafi zadbać o człowieka. Pochwalę się trochę jak mi tu dobrze, żeby wam smaka narobić.

Ciasto:
- 2 i 3/4 szklanki mąki
- 1/4 szklanki cukru
- 2 i 1/4 łyżeczka suchych drożdży
- Szczypta soli
- 1/3 szklanki mleka
- 55g masła
- 1/4 szklanki wody
- 1 i 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
- 2 duże jajka
Posypka:
- 1/2 szklanki cukru
- 3 łyżki startej skórki cytrynowej
- 1 łyżka startej skórki pomarańczowej
- 50 g rozpuszczonego masła
Przepis na to pyszne ciasto przyniosła do naszego domu dawno temu pewna mniamowiczka, [edit: jak się właśnie dowiedziałem oryginalnie przepis został podany przez Bajaderkę na forum mniamowym ]. Odrywaniec w swej naturze i wyglądzie przypomina troszkę bułeczki bostońskie i coś co jeszcze jest dla niego naturalne, to że – jak to mówi moja żona – nie opłaca się go robić, bo człowiek się męczy, robi to ponad 2 godziny, a później wszyscy się na to rzucają i znika w 5 minut.
Ale do rzeczy.
Bierzemy mąkę – dwie szklanki - i mieszamy z cukrem, drożdżami i solą. Mleko z masłem mocno podgrzewamy, następnie zdejmujemy z palnika, dodajemy wodę i odstawiamy na chwilę żeby przestygło. Dodać ekstrakt waniliowy i wymieszać. Teraz całość wlewamy do miski z mąką i mieszamy łopatką, aż się w miarę połączy.
Następnie wyrabiamy ciasto, można sobie pomóc mikserem, dodając jajka po jednym i pół szklanki mąki. Kiedy już wszystko razem ładnie się wyrobi, to przekładamy na stolnicę i jeszcze chwilkę je męczymy ręcznie, aż ciasto będzie elastyczne, ale nie klejące się. Jeśli jest za bardzo klejące, można dodać resztkę mąki, my tak robimy.
Odstawiamy na godzinkę do wyrośnięcia.
W tym czasie przygotujemy sobie posypkę – cukier mieszamy ze skórkami. Dzisiaj moja żona użyła tylko cytrynowej, zwiększając po prostu jej ilość i też było pyszne.

Masło [ok.50g lub nawet mniej] rozpuszczamy i odrobiną wysmarowujemy foremkę keksową [22x12cm].
Wyrośnięte ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 50x30cm, smarujemy masłem i kroimy na 5 pasów o szer. 10 cm. Na pierwszy pas sypiemy mieszankę cukru ze skórkami [ok. półtorej łyżeczki], przykrywamy drugim pasem itd. kończąc na warstwie cukru.
Kroimy teraz ciasto w poprzek na 6 równych pasków o szerokości ok.6 cm. i układamy je na sztorc w keksówce. Po bokach zostawiamy trochę miejsca. Przykrywamy i znów odstawiamy na ok. godzinkę do wyrośnięcia.
Piekarnik rozgrzewamy do 180 o C, do tego piekarnika wrzucamy tego dziada i trzymamy tam ze 30 min, aż się zrumieni pięknie. Wyciągamy i zostawiamy w foremce jeszcze z 15 min, żeby przestygło [to dopiero ćwiczenie dla silnej woli, nie wszyscy to wytrzymują].
Ciasta broń Boże, nie kroimy – odrywamy sobie po kawałeczku i wcinamy. Pyszne! Mięciutkie, aromatyczne ciasto, na bokach lekko chrupiące od skarmelizowanej skórki cytrynowej. No cudo po prostu.

Kiedyś upiekliśmy odrywańca w środku nocy, żeby na drugi dzień rano sprawić pierwszemu kuchcikowi radość… niestety on się o tym cieście nigdy nie dowiedział, bo tak „próbowaliśmy” aż całe zniknęło. Tacy rodzice… ech…trudno, musiał czerpać radość po prostu z pięknego poranka. Takie życie - niech się dzieciak uczy!