
Będąc dzisiaj rano w sklepie znalazłem bardzo tanie mango i w ten sposób zrodził się w mojej głowie pomysł na śniadanie, które będzie kontrastowało z biało-mroźnym krajobrazem na zewnątrz.
Mango naciąłem na pół, a następnie giętkim nożem odkroiłem połówki od pestki, starając się przy tym jak najmniej zmasakrować przekrój samego owoca. Skropiłem połówki odrobinę sosem chili i sosem sojowym i zgrillowałem na niewielkim ogniu na patelni. Mango jest stosunkowo twarde, więc potrzebuje sporo czasu, żeby się ładnie zgrillowało. A robimy to na małym ogniu, żeby się nie przypaliło.
Jajka w koszulkach trzeba szybko ugotować.
Dlatego do garnka z jakimś litrem wody dodałem parę łyżek octu. Kiedy woda się zagotowała wlałem do niej, delikatnie najpierw jedno jajko. [fot.1] Nagarnąłem łyżką białko, które zaczęło pływać po całym garnku, tak, żeby zaczęło tworzyć coś bardziej zwartego. [fot.2] Z drugim jajkiem powtórzyłem czynność.

Jeśli znajdziecie gdzieś przepis w którym do wody na początek dodaje się soli – nie wierzcie mu! Jajko robi się przez to mniej spoiste. Wiem co mówię – kupę nerwów straciłem kiedyś próbując wykonać ten przepis i nigdy jajka mi nie wyszły ładnie.
Na patelence rozpuściłem ok. łyżki masła, dorzuciłem żółtego sera – jakieś 100g, pokrojonego w kosteczkę. Roztopiłem. Dodałem łyżkę śmietany i trochę pieprzu.
Na tej samej patelni grillowej, na której jest mango przesmażyłem jeszcze szybciutko po plasterku boczku.
Ułożyłem złociste mango na talerzach, posmarowałem każde ok. łyżeczką pikantnego sosu chilli, na to położyłem po plasterku boczku. Na wierzch wyłożyłem po jajku – obcinając łyżką o krawędź garnka wystające farfocle z białka i oblałem sosem serowym.
Całość skropiłem sokiem z ¼ limonki.
Voila!
Najlepiej smakuje z jakimś lekkim białym pieczywem, np. z tostem.
Wymarzonym ideałem byłyby do tego świeże croissants, ale niestety z braku możliwości nabycia takowych zadowoliłem się tylko dobrą kawą.
