Dzisiaj gościnnie nie moje gotowanie, ale mojej żony wspaniałej. Nie jestem wielkim fanem pierogów, ale pomysł mojej żony tak mi się spodobał i zasmakował, że stwierdziłem, że muszę go tutaj umieścić bez względu na to, że to nie ja sam robiłem. Ale sprawdzony jest przecież.
Na ok.80 pierogów
Tak, tak – wiem – pewnie sobie myślicie: „80 pierogów ?!? kto to wszystko zje ?!?” No cóż… Moja żona fantastycznie gotuje, nawet jeśli gotuje dla pułku wojska. A inna sprawa jest taka, że zazwyczaj okazuje się, że ta porcja dla pułku wojska zostaje pochłonięta przez nasz skromny oddział 3 chłopaków i ona jedna. Jak drugi kuchcik dojdzie do wieku, że będzie wszystko jadł to myślę, że porcje pułkowe będą już zupełnie tak w sam raz.
Pierogi jak to pierogi – ciasto [mąka, sól, jajka i woda] zagniatamy aż będzie sprężyste, dodając wodę stopniowo. Jeśli się jest akurat przypadkiem żoną z dwójką ryczących na przemian dzieci na karku, to najlepiej robić to jedną ręką – żeby drugą w tym samym czasie móc pocieszać pierwszego bądź drugiego kuchcika.
Kiedy ciasto zagnieciemy, formujemy z niego kulkę i odkładamy przykryte szmatką na chwilę na bok. W tym czasie normalny człowiek [albo powiedzmy wprost – facet taki jak ja], spróbowałby zrobić nadzienie robiąc przy tym totalny syf w całej kuchni, wściekłby się co najmniej kilka razy „czemu to dziecko tak się drze bez przerwy”, wywalił całe nadzienie do kosza, bo nie wyszło, następnie wywalił ciasto, bo się zeschło i spróbowałby zacząć od nowa, jako że do ryczącego dziecka dołączyło drugie, to wychrzaniłby wszystko w pierony i załamany zamówił pizze przez telefon, albo na obiad zaserwował parówki z chlebem.
Natomiast moja żona w tym czasie:
Zrobiła nadzienie poprzez zmiksowanie twarogu z pomidorami bez skórki [mogą być z puszki, ale mogą być też świeże – ważne, żeby były ładnie dojrzałe i aromatyczne], dodała przypraw i posiekanej drobniutko melisy.
Nakarmiła drugiego kuchcika, który tym samym przestał urządzać cyrk jakby go ze skóry obdzierali.
Pocieszyła pierwszego kuchcika, który też miał zły humor i ułożyła do popołudniowej drzemki.
Rozwałkowała ciasto na pierogi i wykroiła z niego kółka.
Następnie nadziała pierogi nadzieniem i gotowała w osolonej wodzie aż wypłynęły na wierzch i jeszcze minutę.
Oczywiście cały czas trzymając na jednej ręce drugiego kuchcika.
Na ten moment właśnie ja łaskawie zszedłem z pracowni. Dostałem drugiego kuchcika na ręce z poleceniem, że mamy z ogrodu przynieść spory pęczek rukoli. No co było robić – tak zrobiliśmy. Muszę przyznać, że zrywanie rukoli jedną ręką, jak na drugiej trzyma się dziecko to nie taka prosta sprawa.
Wróciłem, a tam pierogi przesmażały się już na patelni z posiekaną czerwoną cebulą.
Zabrano mi rukolę, opłukano i porwano na talerze, a na nią te pierogi.
Kurka… jak mi to smakowało, mimo, że bez mięsa.
Pierogarnie powinna chyba otworzyć – najbliższa pierogarnia godna jakiejkolwiek uwagi jest w Ustroniu, to by tutaj pewnie furorę zrobiła, tym bardziej, że w tamtej pierogarni nie jadłem takich dobrych pierogów.
Tak się zastanawiam – czy to aby na pewno ja w tym domu powinienem tego bloga prowadzić.
Na ok.80 pierogów
- 4szkl mąki
- Łyżka soli
- 2 jajka
- Ok. 1,5 szkl letniej wody
- 200g serka białego
- 4 pomidory z puszki [bez skórki]
- Listki z ok. 5 gałązek melisy
- Sól, pieprz, pieprz cayenne, trochę cukru.
- 2 czerwone cebule
- Pęczek rukoli
Tak, tak – wiem – pewnie sobie myślicie: „80 pierogów ?!? kto to wszystko zje ?!?” No cóż… Moja żona fantastycznie gotuje, nawet jeśli gotuje dla pułku wojska. A inna sprawa jest taka, że zazwyczaj okazuje się, że ta porcja dla pułku wojska zostaje pochłonięta przez nasz skromny oddział 3 chłopaków i ona jedna. Jak drugi kuchcik dojdzie do wieku, że będzie wszystko jadł to myślę, że porcje pułkowe będą już zupełnie tak w sam raz.
Pierogi jak to pierogi – ciasto [mąka, sól, jajka i woda] zagniatamy aż będzie sprężyste, dodając wodę stopniowo. Jeśli się jest akurat przypadkiem żoną z dwójką ryczących na przemian dzieci na karku, to najlepiej robić to jedną ręką – żeby drugą w tym samym czasie móc pocieszać pierwszego bądź drugiego kuchcika.
Kiedy ciasto zagnieciemy, formujemy z niego kulkę i odkładamy przykryte szmatką na chwilę na bok. W tym czasie normalny człowiek [albo powiedzmy wprost – facet taki jak ja], spróbowałby zrobić nadzienie robiąc przy tym totalny syf w całej kuchni, wściekłby się co najmniej kilka razy „czemu to dziecko tak się drze bez przerwy”, wywalił całe nadzienie do kosza, bo nie wyszło, następnie wywalił ciasto, bo się zeschło i spróbowałby zacząć od nowa, jako że do ryczącego dziecka dołączyło drugie, to wychrzaniłby wszystko w pierony i załamany zamówił pizze przez telefon, albo na obiad zaserwował parówki z chlebem.
Natomiast moja żona w tym czasie:
Zrobiła nadzienie poprzez zmiksowanie twarogu z pomidorami bez skórki [mogą być z puszki, ale mogą być też świeże – ważne, żeby były ładnie dojrzałe i aromatyczne], dodała przypraw i posiekanej drobniutko melisy.
Nakarmiła drugiego kuchcika, który tym samym przestał urządzać cyrk jakby go ze skóry obdzierali.
Pocieszyła pierwszego kuchcika, który też miał zły humor i ułożyła do popołudniowej drzemki.
Rozwałkowała ciasto na pierogi i wykroiła z niego kółka.
Następnie nadziała pierogi nadzieniem i gotowała w osolonej wodzie aż wypłynęły na wierzch i jeszcze minutę.
Oczywiście cały czas trzymając na jednej ręce drugiego kuchcika.
Na ten moment właśnie ja łaskawie zszedłem z pracowni. Dostałem drugiego kuchcika na ręce z poleceniem, że mamy z ogrodu przynieść spory pęczek rukoli. No co było robić – tak zrobiliśmy. Muszę przyznać, że zrywanie rukoli jedną ręką, jak na drugiej trzyma się dziecko to nie taka prosta sprawa.
Wróciłem, a tam pierogi przesmażały się już na patelni z posiekaną czerwoną cebulą.
Zabrano mi rukolę, opłukano i porwano na talerze, a na nią te pierogi.
Kurka… jak mi to smakowało, mimo, że bez mięsa.
Pierogarnie powinna chyba otworzyć – najbliższa pierogarnia godna jakiejkolwiek uwagi jest w Ustroniu, to by tutaj pewnie furorę zrobiła, tym bardziej, że w tamtej pierogarni nie jadłem takich dobrych pierogów.
Tak się zastanawiam – czy to aby na pewno ja w tym domu powinienem tego bloga prowadzić.
10 komentarzy:
Ukłony dla żony! Pierogi wyglądają rewelacyjnie a zrobić je w towarzystwie dwóch kuchcików, to na prawdę sztuka!
Brzmi rewelacyjnie - muszę wypróbować :).
extra brzmi i wyglada !!! :)
Żonę to masz naprawdę niesamowitą. U nas, niestety, próby operowania przy kuchni z 'kuchcikiem' na jednej ręce zakończyły się conajmniej dramatycznie... gratulacje i uściski dla wspaniałej żony ;-)
A bloga zawsze możecie razem prowadzić. Jedno ciało w końcu, nie? :-)
Grazyno - przekażę. :)
Doroto i gosiu - dzięki - przekaże również.
Sandrolu - jedno, jedno. A ty nie wpadaj przypadkiem w poczucie winy - z dziećmi to już tak jest, że takie rzeczy się zdarzają. Do 18tki będzie dużo więcej dramatycznych sytuacji, a później, to jeszcze gorzej. :P Dobra, nie będzie tak - ale chcę Ci tylko powiedzieć, że z tego co zauważyłem, to jako matka nie powinnaś mieć sobie nic do zarzucenia. ;)
Kurczę,ale wyszukane te Twoje smaki.
chyba nigdy takich dobroci nie spróbuję:P
Były wczoraj na obiad. Niestety bez melisy, bo my nie z tych szczęściarzy, co mogą sobie zioła w ogrodzie chodować :( ale ze świeżą bazylią też dały radę :)
Pychota!
Ps. Pisałam już, że ten blog to moja ulubiona książka kucharska? ;)
Mniam!!!
A co do Żony - cóż, kobiety potrafią robić sto rzeczy naraz. Niektórzy nazywają to podzielnością uwagi, ale ja myślę, że kobiety mają to po prostu w genach :-)
Takie sobie w sumie, nie wiem, ale mi farsz wyszedł rzadki jak woda, musiałem się ratować tartą bułką - może warto napisać żeby dawać chudy ser?
Prześlij komentarz