czwartek, 31 grudnia 2009

Jajka zapiekane w cieście francuskim

Sylwestrowe śniadanie sobie goście zażyczyli, powiedzieli, że jak nie będzie specjalnego sylwestrowego śniadania, a później noworocznego śniadania, to oni się obrażą. A jako, ze goście wyjątkowi, to nie można było do obrazy dopuścić. Od wczoraj kombinowałem co i w takim razie dzisiaj podać. W końcu żem wykombinował.



Na 6 porcji:
  • 6 jajek
  • Ok. 200g boczku wędzonego
  • 2 duże pieczarki
  • 1 cebula dymka
  • Paczka ciasta francuskiego
  • Ok. 6łyżek śmietany 18%
  • Odrobina startego żółtego sera + sera brie
  • Sól, pieprz.

Boczek kroimy w kosteczkę, przesmażamy na patelni, dorzucamy pokrojone w kosteczkę pieczarki i białą część cebuli dymki, również posiekaną.
Kokilki smarujemy masłem, ciasto francuskie dzielimy na 6 części. Wyklejamy nimi kokilki, a wystającą część formujemy w taki wałeczek dookoła i nacinamy go nożem. Do środka ładujemy nadzienie z boczku i grzybów. Na wierzch wbijamy delikatnie jajko, tak, żeby żółtko się nie rozwaliło. Do każdego dokładamy śmietanę – układając ją dookoła żółtka, doprawiamy solą i pieprzem, posypujemy startymi serami i do piekarnika rozgrzanego do jakichś 200 oC na ok. 20min. – aż jajka się w miarę zetną, a ciasto będzie ładnie złociste.
Ozdabiamy zieloną częścią dymki.
Podajemy.


Goście nie marudzą już i nawet nie wspominają o obrażaniu, zadowoleni są w ogóle jak fix i zjadają podwójną porcję. I dobrze, i o to chodziło.

dodajdo.com

środa, 23 grudnia 2009

Ciasteczka Cieszyńskie II – orzeszki składane

Z Ciasteczkami Cieszyńskimi to jest tak, że co dom to trochę inny przepis. Tak też jest z dzisiejszymi naszymi orzeszkami. Przepis wg którego my robimy orzeszki, to przepis mojej teściowej. Trochę zmodyfikowany przez nas, bo naszym zdaniem tego, co robi teściowa nie da się przełknąć. Otóż ma ona taką filozofię, że orzeszki mają palić w przełyku i rozgrzewać w żołądku. Niestety, ja lubię czuć również smak ciasteczek nie tylko spirytusu, więc zredukowaliśmy ilość tego ostatniego o ponad połowę. Często też do masy używa się zamiast spirytusu rumu, ale moja teściowa go nienawidzi szczerze i kategorycznie stwierdziła, że ona takich z rumem nie zje. Ja tam myślę, że one mogłyby być bardzo dobre, ale ten jeden dzień w roku mogę wykazać się dla teściowej miłością.



Ciasto:
  • 25 dag mąki
  • 15 dag masła lub margaryny
  • 12 dag cukru pudru
  • 1 łyżka kakao

Nadzienie:
  • 15 dag masła
  • 15 dag cukru pudru
  • 10 dag orzechów włoskich mielonych
  • Mleko (ok. pół szklanki)
  • Ok. 30 g spirytusu.

Z orzeszkami składanymi jest jeden podstawowy knif – trzeba mieć foremki do wypieku – foremki są w kształcie połówki orzecha, które wyklejamy od środka ciastem. Ciasto prosto – do przesianej mąki dodajemy posiekane masło, cukier puder i kakao, zagniatamy aż będzie jednolite. Foremki wylepiamy ciastem i pieczemy w 180 oC przez kilkanaście minut.
Do nadzienia robimy taki myk – mielone orzechy sparzamy gorącym mlekiem. Masło ucieramy z cukrem pudrem, dodajemy wystudzone już orzechy i alkohol. Taką masą wypełniamy upieczone połówki orzeszków, składając je jednocześnie ze sobą. I już. Jeśli ktoś chce można jeszcze końcówki orzeszków zanurzyć w polewie i obsypać np. zmielonymi orzechami. Orzeszkom warto dać przynajmniej jeden dzień, a najlepiej kilka dni w chłodnym miejscu – niech smak troszkę się przegryzie – są wyśmienite!

Inne przepisy:
Orzechy lineckie.

Kawusie, Bawole oczka, Rogaliki orzechowe, Półksiężyce kakaowe

dodajdo.com

wtorek, 22 grudnia 2009

Ciasteczka Cieszyńskie – orzechy lineckie.

No i tak, co z tego, że ciasteczka porobione, co z tego, że nawet fotki strzelone, a przepisy spisane na kartkach jeśli od kilku dni to leży odłogiem i na bloga nie trafia. Miałem to wrzucić już dawno, żeby ktoś jeszcze może przed świętami skorzystał, a tak to już marne szanse, że się na coś komuś przyda. Cóż z tego że mam dobre chęci jeśli wykonania ich brak, bo duch wprawdzie ochoczy, lecz ciało mdłe.
No ale ostatecznie ciasteczka można zjadać na różne pory i okazje, nie tylko na święta. Przepisy mogą się przydać tak czy siak.
Zaczniemy od orzechów lineckich, bo te akurat my również po raz pierwszy robiliśmy i teraz już wiem, że na pewno nie po raz ostatni.



Ciasto:
  • 250g mąki
  • 140 g masła
  • 90 g cukru pudru
  • 2 żółtka
  • Cytryna (będzie potrzebna starta skórka i łyżka soku)
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego

  • 2 białka
  • 140 g cukru
  • Orzechy laskowe i ew. orzechy włoskie.

Najpierw robimy kruche ciasto – niemalże tartowe. Mąkę wyrabiamy z posiekanym masłem, cukrem pudrem, żółtkami i skórką cytryny, następnie dodajemy łyżkę soku z cytryny i cukru waniliowego. Formujemy wielką kulę, zawijamy w folię i do lodówy na pół godziny.
Po tym czasie dzielimy ciasto na porcje, rozwałkowujemy na grubość gdzieś 0,5cm i wycinamy ciasteczka jakąś fikuśną foremką, albo po prostu kieliszkiem. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Z białek i cukru ubijamy pianę. Pianę szprycką lub łyżeczką układamy na środek każdego ciasteczka a na nią kładziemy orzeszek laskowy. Z orzechami włoskimi też jest pyszne. Do piekarnika rozgrzanego na jakieś 100 oC na kilkanaście minut, aż będą miały jasnozłoty kolor.
Pyszne, pyszne, pyszne, tartowy- cytrynowy spód + beza same w sobie już są kuszące, ale orzeszek na wierzchy tak fantastycznie zamyka sprawę, że trudno mi wyobrazić sobie pyszniejsze połączenie.


O samych ciasteczkach cieszyńskich już kiedyś pisałem , więc już nie będę wszystkiego wypisywał od nowa. Za to postaram się jeszcze przed świętami wrzucić parę naszych ulubionych przepisów, które prawie co roku muszą się pojawić niemalże obowiązkowo. Bardzo możliwe, że niektóre z nich będziecie znali już skądinąd, ale pewnie nigdy nie myśleliście o nich jako o drobnej części całości – całej palety drobnych, świątecznych pyszności.

===============================================

Ps. Chciałem się jeszcze tylko pochwalić, że dzięki Irenie i Andrzejowi którzy zorganizowali akcje „gotujemy po Polsku” nad którą patronat objął serwis zPierwszegoTłoczenia.pl, dostałem właśnie od Pierwszego Tłoczenia piękną patelnie kwadratową wraz z bardzo miłym listem oraz butelką wybornego oleju kujawskiego 3 ziarna. Bardzo dziękuję sponsorom i Andrzejowi i Irenie za zorganizowanie tej super akcji.

Inne przepisy:

Orzeszki składane

Kawusie, Bawole oczka, Rogaliki orzechowe, Półksiężyce kakaowe

dodajdo.com

wtorek, 15 grudnia 2009

Krem łososiowy.

Niektórzy mówią, że moje dwa kuchciki, to jedyne co mi się udało w życiu zrobić, co ma ręce i nogi. Otóż ten krem łososiowy, który ostatnio wymyśliłem zadaje kłam tej oszczerczej tezie. No, może nie do końca, bo rąk ani nóg ten krem nie posiada, ale z pewnością należy do tych rzeczy które mi w życiu wyszły. Pewnie nie aż tak jak kuchciki, ale nad kremem pracowałem sam, a nad kuchcikami… no nie ważne z resztą, w każdym bądź razie wiadomo powszechnie, że co dwie głowy to nie jedna… ojjjj… chyba się tylko pogrążam.


  • Łososia wędzonego 200g.
  • 3 łodyżki selera naciowego
  • Łyżka masła
  • 250g śmietany 30%
  • 200g śmietany 18%
  • 100g sera pleśniowego typu camembert
  • Sos Worcester
  • Sól, pieprz.

Szalenie prosta sprawa. Masło roztapiamy w rondlu. Seler naciowy siekamy w dosyć drobne pół-plasterki i dusimy na tym maśle, z 5 min. Po tym czasie dolewamy ok.1/3 śmietany 30%. Dusimy, aż śmietana zredukuje swoją ilość do połowy a seler zacznie mięknąć. Siekamy drobno łososia, wrzucamy do selera. Razem dusimy znowu ok. 5 min. po tym czasie dorzucamy pokrojony w kosteczkę camembert, czekamy aż się roztopi, dolewamy resztę śmietany 30% i śmietanę 18%. Doprawiamy solą i pieprzem, sosem Worcester i gotujemy na niewielkim ogniu jeszcze z 10min. Jeśli zależy nam na naprawdę kremowej konsystencji, to możemy na koniec „bziuuukiem” wszystko zmiksować. Ja tak zrobiłem. Ale tak naprawdę zależy to od tego, jakiej konsystencji oczekujemy, bo osobne kawałeczki łososia i lekko chrupkiego selera też mają swój urok.



Ja podałem to w miseczkach zrobionych z kruchego ciasta [dlatego też mi zależało na właśnie takiej a nie innej konsystencji]. Kruche ciasto zrobiłem wg. propocji:
30 dkg mąki
18 dkg masła,
Szczypta soli, szczypta cukru.
Łyżka zimnej wody.

Posiekane masło wyrobiłem z przesianą mąką, pod koniec, aby uzyskać sprężystą, jednolitą formę dodałem łyżkę zimnej wody. Wyrobione uformowałem w kulę, zawinąłem w folię i do lodówki na pół godziny. Nagrzałem piekarnik na 180 oC. Ciasto rozwałkowywałem na placuszki o średnicy ok. 10 cm i wyklejałem nim wysmarowane masłem foremki do muffinek. Wystających brzegów nie obcinałem, tylko starałem się jakoś ładnie uformować. Do piekarnika na ok. 20min. Miseczki gotowe.



Do miseczek nalewamy krem, możemy ozdobić odrobiną pietruchy, lub koperku.
Wynosimy do pokoju, gdzie znajdują się goście, goście są zachwyceni wyglądem, zjadają wszystko mrucząc cały czas pod nosem, a później nam kursują cały czas do kuchni z tymi ciastowymi miseczkami w rękach, żeby im jeszcze nalać do środka tego pysznego kremu.
No i co ja mam zrobić? No nalewam normalnie.
dodajdo.com

niedziela, 13 grudnia 2009

Boczek, por, seler, śmietana - zapiekanka śniadaniowa.

Ci którzy przeglądają od czasu do czasu mojego bloga zdążyli się już zorientować, że śniadania są szczególnie ważne dla mnie. Była akcja majowe śniadania – w której namawiałem was do tego, żebyśmy celebrowali śniadania i nie zapominali o nich. Ten blog, prawie rok temu zaczął się od tego, że po prostu w świąteczny poranek zszedłem na dół i zrobiłem śniadanie, które sfotografowałem. I nawet pomimo, że ostatnio jakoś moja regularność wpisów spadła i mam problem z samo-zorganizowaniem, to niedzielnego śniadania jakoś nie mogłem sobie odpuścić.
Tak więc wymyśliłem ci ja śniadanie jak następuje:


  • 150 – 200 g. wędzonego boczku
  • Pół większego pora
  • 2 łodyżki selera naciowego
  • 300g śmietany 18%
  • 2 jajka
  • Kopiata łyżeczka musztardy francuskiej.
  • Sól,
  • Pieprz.

Śniadania muszą być proste, bo nikt nie chce wstawać w środku nocy, żeby je przygotować. Więc boczek kroimy w kosteczkę, a pora w cieniutkie plasterki, seler naciowy również w plasterki, ewentualnie pół-plasterki. Przesmażamy najpierw boczek, jak troszkę się wytopi i zesmaży to wrzucamy por i seler. Dusimy razem mieszając co jakiś czas jakieś 10 min.
W tym czasie śmietanę mieszamy z musztardą. 1/3 oddzielamy, a do pozostałej wbijamy 2 jajka i mieszamy, żeby połączyć w jednolitą całość. Pod koniec duszenia wlewamy tą jedną trzecią śmietany do boczku i porów, doprawiamy solą i pieprzem, mieszamy dokładnie. Przekładamy do ceramicznej foremki, albo naczynia żaroodpornego i zalewamy z wierzchu pozostałą śmietaną z jajkami.


Całość wkładamy do nagrzanego na 180 oC piekarnika na jakieś 20 min. [aż jajko ze śmietaną się ładnie zetną].
W tym czasie możemy przygotować kawę, herbatę, pieczywo, nakryć do stołu i co tam jeszcze mamy w zwyczaju przed śniadaniem robić [no, no! Tylko bez sprośności mi tutaj!!!].

No a później wykładamy zapiekankę na talerze i wcinamy delektując się chwilą, tym, że jest niedziela, że nigdzie się nie trzeba śpieszyć, że można spokojnie przegryzać pieczywem i popijać aromatyczną kawą, nie wrzucając w siebie wszystkiego jakby ktoś nam to chciał za 30 sekund odebrać.


Smacznego zatem i miłej niedzieli!
dodajdo.com

sobota, 5 grudnia 2009

Udka z kurczaka w soku cytrynowym i curry.

Już mówiłem pewnie, że uwielbiam dania szybkie, proste a przy tym niesamowicie smaczne i efektywne. Oczywiście, są dni, że lubię się w kuchni pobawić dłużej, zrobić wszystko od podstaw, wymyślić jakąś bardziej skomplikowaną potrawę. Ale to tak dla zabawy, a na co dzień to kocham prostotę i naturalność. Kiedy pomysł przychodzi do głowy na zasadzie „hmmm… chciałem zrobić kurczaka w kruchym cieście ale zapomniałem kupić masła do ciasta, więc… co my tu mamy … o! cytryny! Po co nam tyle cytryn? Przecież to się zepsuje, trzeba wykorzystać! To zrobimy kurczaka w marynacie cytrynowej.”



Jak to mówił Louis de Funes dla dwóch normalnych, albo jednej nienormalnej osoby:

  • 2 udka z kurczaka
  • Sok z jednej cytryny
  • 2-3 ząbki czosnku
  • 2 spore łyżki curry w proszku
  • Kopiata łyżka czerwonej papryki słodkiej
  • 3/4 łyżki soli
  • Łyżka cukru
  • Oliwa z oliwek lub olej.
  • Odrobina wody.

Do soku z cytryny wyciskam czosnek, dodaje pozostałe przyprawy i mieszam. Dodaje ze 4 łyżki oliwy, odrobinę wody. Udka z kurczaka oczywiście płuczę, po czym nacinam z tej strony gdzie jest skóra. Dzięki tym nacięciom przyprawy dostaną się do również do środka mięsa a mięso samo w sobie będzie szybciej gotowe. Układam w niezbyt dużym naczyniu żaroodpornym – tak, żeby zalewa nie rozlała się po całym naczyniu pozostawiając kurczaka gołego, niczym święty turecki, ale żeby właśnie przynajmniej w dużej części go przykrywała.
No i oczywiście zlewam z wierzchu zalewą, wprowadzając ją również do nacięć które wykonałem.
Do piekarnika rozgrzanego na jakieś 150 oC na około godzinę dwadzieścia, może mniej. Trzeba to pieroństwo tylko podlewać co jakiś czas sosem i pilnować, żeby się nie spaliło za bardzo – to, że czosnek na skórce się częściowo zwęgli, to prawie pewne, ale kurczak cały powinien jednak wyglądać trochę lepiej niż górnik po szychcie.


No i tyle. Mówiłem, że proste.
A bardzo smaczne – mięso jest lekko kwaskowate – ale tylko lekko – żaden tam cytrynowy kwasior, za to bardzo soczyste, a jednocześnie bardzo dobrze zrobione [częściowo zawdzięczamy to nacięciom] Curry pomimo ogromnej ilości 2 sporych łyżek nadaje tylko smaku, a nie dominuje. Co oczywiście świetnie współgra z tą cytryną.
Polecam serdecznie!

Verstehen Sie, herr Muller?!?

dodajdo.com

czwartek, 3 grudnia 2009

Bezy dla królowej śniegu.

Tak to jakoś jest, że ze wszystkich wizualnych, fotografia jest mi najbardziej odległa. Moja znajomość fotografii ogranicza się do tego, że w swojej pracy często używam profesjonalnych fotek, no i mam kilku przyjaciół doskonałych fotografów. To by było na tyle, jeśli chodzi o fotografię. Aha, jeszcze mój dziadek był fotografem!. Ale jak mysza klapsiara zapowiedziała u siebie konkurs, że do wygrania super aparat, to sobie pomyślałem, że co mi tam – spróbuję. Aparat nawet od rodziców pożyczyłem, taki lepsiejszy, żeby jakoś wypaść pomimo braku umiejętności. Bezów narobiłem, no bo takie zimowe. Już w czasie sesji podejrzewałem, że chyba nic z tego nie będzie. A w czasie edycji, to już prawie przekonany byłem, no i oczywiście nie wyszło za wiele, poza bezami.
Na bezy już kiedyś podawałem przepis, ale przypomnieć przed świętami nie zaszkodzi:

  • 4 białka
  • 125 g drobnego cukru
  • 125 g cukru pudru



Białka ubijamy, aż piana lekko zesztywnieje i będą się robiły lekkie wierzchołki od trzepaczki, dodajemy stopniowo cukier, cały czas ubijając. Ubijamy, aż piana będzie sztywna. Posypujemy z góry przez siteczko cukrem pudrem i mieszamy.
Za pomocą wyciskarki do ozdabiania, na blasze z papierem do pieczenia tworzymy bezy. W sumie jak kto chce, to można nawet łyżką nakładać.
Wkładamy do piekarnika rozgrzanego na jakieś 80 oC i suszymy aż będą twarde [trochę to będzie trwało – trzeba się uzbroić w cierpliwość, niema siły.
Dobrze jajka sparzyć przed rozbiciem i oddzieleniem białek i żółtek – bo na skórce mogą siedzieć sobie pałeczki salmonelli, a jako, że bezy właściwie suszymy, nie pieczemy, to po co ryzykować.

Fotka wyszła jak wyszła. Ale przynajmniej się paru rzeczy nowych nauczyłem – np. że warto mieć ze sobą całą masę drobiazgów do dekoracji i aranżacji potrawy, a jeszcze lepiej jeśli 90% z nich nie wyciągniemy nawet z pudełka, oraz tego, że samo posiadanie dobrego aparatu nic nie znaczy, jeśli nie umie się go dobrze obsłużyć.
A poza tym ten konkurs skłonił mnie do myślenia, że to ciekawe, że żyjemy w społeczeństwie wizualnym i tak naprawdę to sami się nakręcamy. Ja sam dobieram sobie ulubione blogi w dużej mierze na podstawie zdjęć na nich zamieszczanych. A przecież to blogi kulinarne są, a nie fotograficzne. I prawda jest taka, że w tym wszystkim często popularnością wygrywają blogi nie koniecznie niesamowicie kreatywne kulinarnie – czasem po prostu dobre, ale z ładnymi zdjęciami, podczas gdy bywa, że kulinarni geniusze przemykają nam niezauważeni.
Tak to się jakoś porobiło.

Tak czy siak – zachęcam was do głosowania u Myszy Klapsiary – na najlepszego z pięciu, co ten aparat dostanie. Ja osobiście uważam, że najlepsze pod względem technicznym i aranżacji jest zdjęcie nr 3, mimo, że trwają spory o to, czy na pewno jest na nim jedzenie. Ale ja przekornie zagłosuje na zdjęcie nr.4 dlatego, że autor poszedł zupełnie innym torem myślenia niż wszyscy pozostali – podszedł do tematu zupełnie inaczej niż reszta – i ten przejaw kreatywności niesamowicie mnie urzekł. A poza tym jak ktoś słusznie zauważył w komentarzach – widać po tym zdjęciu, że jest robione znacznie słabszym sprzętem niż pozostałe, więc [mimo, że na co dzień dosyć daleko mi do pojęcia „sprawiedliwości społecznej”, które mi się kojarzy dosyć lewacko] jemu pewnie najbardziej by się ten aparat przydał.

A i jeszcze bardzo chciałem podziękować Krzyśkowi i Antoniemu Czyprakowi, bo wzięli i mi bloga wyróżnili tym takim wyróżnieniem z okiem co ostatnio mafilka mnię wręczyła.
Jak wiecie nie ciągnę dalej łańcuszków – moi faworyci blogowi znajdują się w prawej kolumnie na dole.
A tych dwóch panów i ich blogi to serdecznie polecam, bo mimo, że też nie są mistrzami fotografii jak ja [sorry chłopaki], to moi drodzy – w kuchni, to ci dwaj panowie cuda robią. I to są właśnie przykłady tych kulinarnych geniuszów com wcześniej wspominał.


dodajdo.com

niedziela, 22 listopada 2009

Pieczeń Barania i ziemniaczki Dauphine

Wiem, wiem - ta baranina to już ostatnio się u mnie tak rozpanoszyła na blogu, że pewnie macie dosyć. Ale co zrobić, jak i żona i goście się domagali. Ale przy okazji wrzucę wam przepis na jedną z moich ulubionych przystawek ziemniaczanych. Oryginalnie to się nazywa ziemniaczki Dauphine, ale niektórzy na to mówią frytki-kulki, w czechach zazwyczaj się spotykam z nazwą „krokiety”, chociaż technicznie rzecz biorąc krokiety ziemniaczane, to trochę co innego. Ale mniejsza o nazwę, fakt jest taki, że za każdym razem jak to zrobię moim gościom, to później, kiedy wracają ponownie dopominają się, żebym im zrobił te takie kuleczki ziemniaczane, te takie pyszne, co kiedyś były.


  • 1,5 kg mięsa baraniego z kością, na pieczeń.
  • 4 łyżki oliwy
  • 4 łyżki octu
  • 5-6 ząbków czosnku
  • 2 kopiate łyżeczki rozmarynu
  • 2 łyżeczki majeranku
  • Szczypta tymianku
  • Szczypta kminku
  • 3 – 4 kuleczki jałowca,
  • Sól, pieprz.
  • 0,2 litra piwa

Na ziemniaczki Dauphine:
  • 1 kg mączystych ziemniaków
  • 50 g masła
  • 70 g mąki
  • 2 lekko roztrzepane jajka.
  • 125 ml wody
  • Olej do głębokiego smażenia.

Mięso oczyszczamy z błon, jeśli jest potrzeba – nacinamy przy kości, żeby później łatwiej było porcjować. Dźgamy gdzieniegdzie mięso nożem, tworząc niewielkie, ale głębokie dziurki. W moździerzu rozbijamy jałowiec razem z rozmarynem i kminkiem, dodajemy majeranek. W miseczce mieszamy oliwę z octem, dodajemy mieszankę ziół, drobno posiekany czosnek. Sól, pieprz. Nacieramy tą mieszanką dokładnie mięso, starając się wetrzeć ją również do dziur, które zrobiliśmy nożem. Wkładamy do jakiejś niewielkiej miski, czy innego naczynia. Resztę bejcy mieszamy z piwem, mięso obkładamy posiekaną w półkrążki cebulą i zalewamy zalewą. Odkładamy w chłodne miejsce na 2-3 godziny.

Po tym czasie mięso wraz z zalewą przekładamy do brytfanny wysmarowanej oliwą, wkładamy do piekarnika nagrzanego na ok. 180 oC i oblewając mięso co jakiś czas sosem spod niego pieczemy jakieś 2 godziny.

Ziemniaki Dauphine nazywane u nas w domu pieszczotliwie dufinkami to jedna z naszych ulubionych form ziemniaków. Chociaż przyznać musimy, że zdarza się ją u nas spotkać raczej rzadko, bo zazwyczaj nie chce się nam bawić z ich przygotowywaniem. Niemniej jednak, jak się już zdecydujemy, to nigdy nie żałujemy.

Najpierw trzeba ugotować ziemniaki, następnie utrzeć je na gładkie pure, odstawić na bok.
Teraz przygotowujemy klasyczne ciasto ptysiowe, czyli na patelni roztapiam masło, wraz ze szczypta soli, wlewam 125ml. wody. Zagotowuję. Ściągam z ognia, i dodaję całą mąkę cały czas mieszając, aż wszystko się połączy na gładką masę. Wstawiam jeszcze na chwilę nad ogień i smażę chwilkę, aż masa zacznie odchodzić od brzegów naczynia. Zdejmuje z ognia i trochę schładzam, zaraz dodamy jajka i chodzi o to, żeby się po dodaniu nie ścięły.
Jajka wlewamy stopniowo, roztrzepując cały czas całość. Początkowo masa zrobi się bardzo rzadka, ale po chwili, w miarę mieszania [ubijania/roztrzepywania – jak komu wygodniej] znów się zagęści.
Ciasto ptysiowe mieszamy z pure, można doprawić trochę solą, ja czasem używam również odrobiny gałki muszkatołowej. Z powstałej masy lepimy kulki wielkości mniej więcej 3 cm.
Kulki smażymy we fryturze na złocisto brązowy kolor.



Dobrze by było do tej pieczeni zrobić jakiś sos, ale ja o tym zapomniałem – wiecie – goście, 4 małych dzieci robiących wieczny hałas, pies, no po prostu mega zakręt. Więc u nas poszło bez sosu, ale go brakowało szczerze powiedziawszy. A wystarczyło na bazie tego co zostało pod mięsem coś na szybko machnąć. No cóż – następnym razem.



Ps. Bardzo dziękuję Mafilce za takie oto wyróżnienie z okiem. Jak już kilkukrotnie pisałem przy okazji takich wyróżnień [za które jeszcze raz dziękuję wszystkim wyróżniającym], nie pociągnę łańcuszka dalej, bo mam swoje powody ;) . Oczywiście był jeden wyjątek, ale to tylko, żeby potwierdzić regułę.
Dziękuję raz jeszcze Mafilko i pozdrawiam Cię serdecznie z tego oto miejsca.

PS. Ja tam w powodzie który podała Grażyna nie widzę nic szczególnie zabawnego, prawdę napisała przecież.

dodajdo.com

czwartek, 12 listopada 2009

Kiełbaski na piwie przeciw chorobie.

Goście przyjechali moi mili, jakoś tacy chorzy odrobinę, a i mnie coś zaczęło łapać. Więc pomyślałem sobie, że trzeba by zacząć dzień od jakiegoś takiego śniadania, które by podziałało nam na wzmocnienie.
A jako, że akurat się tak złożyło, że potrawa ta idealnie się wpisuje w ramy kuchni polskiej, więc postanowiłem ją również zgłosić do akcji „Gotujemy po polsku”, organizowanej przez Irenę i Andrzeja, nad którą patronat objął serwis zPierwszegoTłoczenia.pl.


  • Kiełbaski wieprzowe, cienkie /po 2 sztuki na osobę/.
  • Cebula
  • kilka ząbków czosnku
  • ok. 50-100 ml. ciemnego piwa

Co tu dużo gadać – kiełbaski nacinamy, układamy w naczyniu żaroodpornym, obsypujemy obficie z góry posiekaną w piórka cebulą i czosnkiem. Zalewamy piwem, tak do 1/3 wysokości kiełbasek i wrzucamy do nagrzanego piekarnika na jakieś 20 min. Możemy jeszcze lekko posypać kmineczkiem, ale ja sobie odpuściłem, bo moje kiełbaski same w sobie już były dość aromatyczne.
Już po 10 min. w domu rozchodzi się taki zapach, że nawet tych gości co jeszcze nie zdołali się zwlec z łóżka mile nęci, aby jednak już rozpocząć ten dzień. A później jest jeszcze lepiej, dokładamy pyszny chleb ziarnisty, upieczony wieczorem przez żonę, robimy dobrą kawę, tudzież herbatę i już jest fantastycznie. Ta potrawa świetnie się nadaje na śniadanko, bo spełnia moją ulubioną zasadę SPP czyli Szybko, Prosto, Pysznie!
A goście zazwyczaj jak przyjeżdżają na wypoczynek i nie musza prowadzić żadnych rozmów biznesowych, to jakoś nadzwyczaj chętnie się opychają wszystkim co czosnkowe i cebulowe. Może to ten klimat beskidzki na nich tak działa, a może to po prostu jest pyszne i dlatego. Tak czy siak – żeby nie przedłużać – smakowało bardzo, od razu się lepiej wszyscy poczuli i chorobie powiedzieli „o takiego wała, jak Polska cała”.


A, no i grzaniec, grzaniec na chorobę, zdecydowanie. Nie wiem czy od razu do śniadania, ale pod wieczór jak znalazł!

Gotujemy po polsku! - edycja II


Ps. Wiem, że przynudzam już może, ale naprawdę fotografia to nie jest moja mocna strona…

dodajdo.com

wtorek, 10 listopada 2009

Zrazy baranie w sosie chrzanowym po polsku ze skorzonerą.

Skorzonera, skorzonera – łaziła za mną, od czasu jak przeczytałem tą dziwną nazwę w starej książce kucharskiej, z kuchnią polska, znalezioną w domu dziadków. A później jeszcze Okrasa w swojej książce napisał o niej, no to już nie zdzierżyłem – zacząłem szukać po wszystkich sklepach, bez skutku oczywiście. Więc wyobrażacie sobie pewnie jaka była moja radość kiedy na wiosnę wybierając nasiona i sadzonki w ogrodniczym znalazłem niepozorną torebeczkę nasion z piękną nazwą „skorzonera” na froncie.
Wyhodowaliśmy więc skorzonerę – zapomniane polskie warzywo, wprawdzie popełniłem kilka błędów przy hodowli i wyszło tego tak naprawdę na spróbowanie, ale za to już wiem, że w przyszłym roku wysieję tego co najmniej kilka rządków. A o samej hodowli napiszę w przyszłym roku, jeśli pozwolicie.

Jak już wyciągnąłem tą skorzonerę z ziemi [zwaną też wężymordem, czarnym korzeniem – sami się domyślcie dlaczego] to pomyślałem sobie, że skoro to takie zapomniane polskie warzywo, to świetnie się nada na akcję „Gotujemy po polsku”, organizowaną przez Irenę i Andrzeja a nad którą patronat objął serwis zPierwszegoTłoczenia.pl.


Tak więc moi drodzy – zraziki baranie [wszak baranina też polska i również jakoś ostatnimi czasy poszła w odstawkę, nie wiedzieć czemu], w typowo polskim sosie podane ze skorzonerą z wody.
Dla 4-5 osób:

  • 0,6 kg ładnej baraniny bez przerostów [np.z grzbietu, albo polędwicy]
  • 2 łyżki oleju
  • 1,5 łyżki octu
  • 3-4 ząbki czosnku
  • Kilka plasterków cebuli
  • łyżeczka majeranku
  • Łyżeczka soli
  • Pieprz,
  • Szczypta kminku.
  • Trochę wody.
  • Trochę mąki do panierowania
  • 250 g. śmietany
  • 2 jabłka
  • Ok. łyżki chrzanu
  • Ok. 0,6 kg Skorzonery
  • Łyżka octu
  • Cukier
  • Sól
  • Masło
  • Bułka tarta.

Baraninę myjemy, obieramy z wszystkich przerostów, błon itd. Kroimy na plastry jak na kotlety, które następnie rozbijamy w dokładnie taki sam sposób.
W miseczce mieszamy posiekany czosnek i cebule, razem z przyprawami i solą, dodajemy olej i ocet. Jeśli marynaty wyszło nam za mało, albo jest za gęsta możemy ją troszkę rozrzedzić wodą. Kotleciki zalewamy marynatą, tak, żeby każdy był w niej zanurzony i na jakieś 2-3 godziny wstawiamy do lodówy.


Rozgrzewamy olej na patelni, kotleciki wyciągamy z zalewy i lekko obtaczamy w mące – ale delikatnie – nie zależy nam na tym, żeby mieć grubą mączną skorupę, tylko bardziej delikatne oprószenie. Wrzucamy na rozgrzany olej i pozwalamy się ładnie zrumienić z obydwu stron. Jeśli macie ich za dużo, żeby wszystkie swobodnie mieściły się na patelni, to lepiej je zrumieńcie na kilka rzutów. Jak wszystkie są rumiane, to wrzucamy już je razem na patelnie i dusimy jakieś pół godziny, możemy dolać pozostałości z zalewy, jeśli nam zostały.

Skorzonerę płuczemy, obieramy i od razu wrzucamy do zakwaszonej octem wody – inaczej czarnieje, następnie gotujemy w wodzie [tylko świeżej, nie tej z octem] z odrobiną soli i cukru, do miękkości.

Jabłka obieramy, wykrajamy gniazda nasienne, kroimy w kosteczkę i mieszamy ze śmietaną. Dorzucamy chrzan. Ja używałem chrzanu świeżego, startego, ma mniej ostry smak [przynajmniej ten mój] dlatego dałem go ok. 2 łyżek, albo i więcej – nadał aromat chrzanowy, ale nie aż taką ostrość. Natomiast jak będziecie używać chrzanu ze słoika, to radzę tylko łyżkę.

Śmietanę wlewamy do zrazików i dusimy jeszcze razem jakieś 10min.

Masło roztapiamy na patelni, część zlewamy, na pozostałości zrumieniamy bułkę tartą.

Skorzonerę odsączamy z wody, wykładamy na talerz, zlewamy masłem i zasmażoną bułką tartą. Zrazy wykładamy obok, okraszając je sosem.
Skorzonera ma smak bardzo podobny do szparagów, może trochę mniej delikatny, bardziej wyrazisty. Szczerze powiedziawszy goście myśleli, że to szparagi, byli lekko zaskoczeni jak im uświadomiłem, co to. Oczywiście też pierwszy raz w życiu słyszeli.



Połączenie tych smaków – rewelacja. Sos chrzanowo-śmietanowo-jabłkowy świetnie wygładzał smak baraniny, ale nadal pozostawiał jej charakter. Skorzonera, która, jak już wspomniałem, jest znacznie bardziej wyrazista w smaku niż szparagi świetnie tu pasowała. Szparagi na ten przykład smakowo by się zgubiły.
Jak na polską kuchnię przystało – świetnie komponowało się z kaszą gryczaną.

Co tu dużo gadać – ja byłem dosyć zadowolony, żona była zachwycona, goście również, nawet pierwszy kuchcik wciągnął wszystko twierdząc, że pyszne. Więc – polecam.

Gotujemy po polsku! - edycja II

dodajdo.com

piątek, 30 października 2009

Coxinha – brazylijskie pałeczki.

Przepis na to danie znalazłem dawno temu w jakiejś gazecie. Jako, że portugalski to akurat nie jest jeden z tych języków jakie doskonale znamy i wymówienie tej nazwy nie wydawało się nam możliwe dla przeciętnego mieszkańca krajów słowiańskich, więc w naszym domu potrawa ta zaczęła funkcjonować pod nazwą hoksi-koksi. Z resztą nie tylko nazwa rozpoczęła własne, nowe życie w naszym domu, również nadzienie ulegało przeróżnym modyfikacjom.
Ponoć po portugalsku coxinha to po prostu ten kawałek kurczaka, który my nazywamy dramstikiem [ekchm… my tak naprawdę nazywamy to podudziem, a anglojęzyczni nazywają to drumstick’iem ale już mniejsza o większość], natomiast moja znajoma która mieszka w Brazylii [pozdrowienia Agapol – jeśli czasem tu zaglądasz!] mówiła mi, że właściwie tego terminu używają oni jako nazwy na wszelkiego rodzaju małe przekąski, które kształtem przypominają taką pałeczkę.
Ja tam nie wiem. Wiem, za to, że to bardzo fajne danie, my jedliśmy je dzisiaj na obiad, ale tak naprawdę świetnie się nadaje jako przekąska lub przystawka, na różnego rodzaju imprezy, podana z dobrym dipem do maczania. Fajne i na ciepło i na zimno.


Porcja dla 2-3 osób:
  • 1 pierś z kurczaka
  • 1/2 niewielkiej cebuli, posiekane
  • 1 ząbek czosnku, posiekany
  • 3 łyżki masła
  • 1 kostkę rosołową
  • Sól, pieprz
  • 2 szklanki mąki
  • 1 duże jajko
  • 150 g. sera żółtego startego
  • 3 łyżki kwaśnej śmietany 18%
  • Natka pietruszki
  • Szczypiorek
  • Łyżeczka musztardy.
  • 1 łyżeczka soku z cytryny
  • Bułka tarta
  • Olej do głębokiego smażenia

Kurczaka, cebulę, czosnek masło i kostkę rosołową [najlepiej jeśli macie swoje] wrzucamy do gara, wlewamy ze 2 szklanki wody i gotujemy aż kurczak będzie miękki. Oczywiście jeśli istnieje potrzeba doprawiamy solą i pieprzem [wszystko w tej kwestii zależy od waszej kostki rosołowej]. Kiedy kurczak jest mięciutki wyciągamy go i odkładamy na chwilę do ostygnięcia, a rosół przecedzamy i odmierzamy 2 szklanki czystego bulionu.
Pierś siekamy drobno, albo wrzucamy do takiego bziuuuka [ja z racji lenistwa wrzucam do bziuka].
Ser mieszam ze śmietaną, posiekaną natką i szczypiorkiem, dodaję łyżeczkę musztardy – nie za ostrej, nie chcemy, żeby zdominowała smak. Sól, pieprz, sok z cytryny. W ogóle to w oryginale chyba był tutaj biały serek czy twarożek, zamiast tych moich mieszanek– też bardzo fajnie to smakowało, więc również tą wersję polecam, gdyby się ktoś natknął.

2 szklanki bulionu zagotowujemy, i wsypujemy 2 szklanki mąki cały czas energicznie mieszając, gotujemy jeszcze z minutę, ciasto odstawiamy do ostygnięcia. Kiedy już będzie miało odpowiednią temperaturę, żeby żółtko się nie ścięło wrzucamy jedno duże żółteczko.
To są trochę zachwiane proporcje w tym przepisie – oryginalnie powinno być odpowiednio na 1,5 szklanki mąki 1,5 szklanki bulionu i 1 żółtko, na 3 szklanki jednego i drugiego 2 jajka, więc ważne jest, żeby używając moich proporcji mieć faktycznie duże jajo.

Ciasto możemy rozwałkować i wykroić z niego kółka, chociaż przyznam, że my po prostu odrywaliśmy małe kulki i na dłoni formowaliśmy okrągłe placuszki. Do środka każdego ładowaliśmy nadzienie z posiekanego kurczaka i masy serowej. My dla ułatwienia oczywiście zmieszaliśmy je razem. Więc nadziewamy, zlepiamy ciasto jak pierogi, i nadajemy całości kształt przypominający trochę te całe pałeczki.

Białko roztrzepujemy z odrobiną mleka, pałeczki obtaczamy w jajku i bułce tartej.
Smażymy w głębokim oleju parę minut, aż będą ładnie brązowe.


Tyle. Gotowe, na talerzu możemy skropić lekko cytryną lub limoną. Można też podać jakiś dip do maczania – wedle fantazji.
Fajne połączenie konsystencji – po przebiciu się przez chrupiącą skorupkę wgryzamy się w delikatny miąższ. Delikatny smak kurczaka bardzo fajnie komponuje się ze smakiem wywaru, który pozostał w cieście, dodatkowo podkreślony przez kwaśnawo-ostrawy smak nadzienia serowego.

dodajdo.com

niedziela, 25 października 2009

Baranio-dyniowa, jesienna zupa pasterska.

Zniknąłem ostatnio, przepadłem, wsiąkłem, nie było mnie i nie było. Nie jest łatwo łączyć pracowanie i blogowanie. Pracowanie i gotowanie, jeszcze jakoś, ale jeszcze blogowanie… ech… A ponadto, kocham swoją pracę, ale prawda jest taka, że komputer na dłuższą metę wysysa życie… i jeszcze jesień do tego... ech…
No! Dość tych utyskiwań.
Dynie mi moi kochani wyrosły jakieś takie nijakie. Na ozdobę chyba… małe takie, a twarde jak pierón. Ja się spodziewałem wielkich pękatych kul, a tutaj jakieś tykwy za przeproszeniem. Więc dumałem długo jakby te dziady jedne spożytkować, a jako, że napatoczyła mi się skądinąd baranina, to wydumałem. Zupę! Gulasz taki właściwie… Nazwałem sobie to to jesienna zupa pasterska – no bo tak sobie pomyślałem, że jakbym był pasterzem i dorwał gdzieś kawałek dyni, to na pewno bym właśnie taką zupę popełnił, coby mnie grzała w jesienne wieczory, że hej!


  • 0,5 kg. Mięsa baraniego na gulasz.
  • 1 kg wydrążonego miąższu z dyni.
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżeczki rozmarynu
  • 2 łyżki octu
  • 2 łyżki oliwy
  • 0,5 litra wody
  • łyżeczka soli
  • 2 łyżeczki papryki słodkiej
  • Łyżeczka papryki ostrej
  • 3 łyżki keczupu
  • Szczypta majeranku
  • Parę ziaren ziela angielskiego
  • 2 liście laurowe
  • 200g śmietany 12lub18%
  • 1 kopiata łyżka mąki.

Mięso kroimy w kostkę, czosnek wyciskamy do rozmarynu, dodajemy ocet i oliwę, w tej mieszance obtaczamy mięso i odstawiamy do lodówki na ok. godzinkę, półtorej. Ja oczywiście wciąż używam suszonego rozmarynu, z powodu, że dziadostwo mnie nie lubi i nie chce u mnie rosnąć i schnie i co tylko, a nowych, z przemrożonych nasion jeszcze nie wyhodowałem. Ale jeśli ktoś ma świeży rozmaryn to tym lepiej dla niego.

W garnku rozgrzewamy oliwę i wrzucamy na nią mięso, smażymy ze wszystkich stron. Dorzucamy miąższ z dyni pokrojony w kosteczkę, czy jak tam wam wyjdzie - ja wydłubywałem z tej dyni łyżką, więc był w takie … hmmm… piórka bym powiedział. Dusimy razem na średnim ogniu, ok. 10-15min. aż dynia zacznie mięknąć. Następnie dolewamy wodę, i dosalamy całość. Dorzucamy tez przyprawy – liście laurowe, ziele angielskie, paprykę i majeranek. Gotujemy jakieś 20 min. mieszając co jakiś czas. Po tym czasie dodajemy jeszcze keczup. Ja dałem 3 duże łyżki – ale zależy od waszego smaku. Gotujemy jeszcze chwilkę. W międzyczasie dynia powinna się prawie całkiem porozpadać zagęszczając naszą zupę. Odławiamy liście laurowe i ziele angielskie.
W miseczce mieszamy śmietanę z mąką i wlewamy całość do zupy. Dokładnie mieszamy, gotujemy na małym ogniu z 5 min, po czym rozlewamy do miseczek i podajemy.


Ja te małe dynki wziąłem i wydrążyłem i zrobiłem z nich takie miseczki – w nich właśnie podałem tą zupę. Oczywiście wywołało to ogólny zachwyt, bo trzeba przyznać całkiem fajnie wyglądało, ale tak szczerze – nie miało wpływu na smak, więc jak takich nie macie, to się nie przejmujcie wcale.
Połączenie aromatów rozmarynowo –czosnkowych świetnie sprawdza się w kompilacji z baraniną, razem przełamując dyniową łagodność, czy nawet lekką mdłość chwilami. Całkiem mi to odpowiadało muszę przyznać i goście też zadowoleni bardzo byli. No i dobrze, tyle przynajmniej pożytku z tych dyniów – dziadygów niewyrośniętych było.
A wy jak kiedyś dostaniecie od kogoś nasiona dyni, to się upewnijcie co to za rodzaj i czy na pewno duże i ładne dynie do jedzenia z tego będą, czy może to jakaś kolejna odmiana ozdobnych nie jest…


dodajdo.com

wtorek, 6 października 2009

Zapiekanka z wołowiny z piwem i serem w cieście francuskim od Jamiego Olivera.

Rzadko bardzo zdarza się, żebym z jakiejkolwiek książki kucharskiej realizował przepis tak jak leci. Zazwyczaj są one dla mnie co najwyżej inspiracją do wymyślania swoich przepisów. Ale z tej książki to już któryś przepis, który robimy od tak, jak leci, bez mrugnięcia okiem prawie. Co będę gadał dużo - kuchnia Jamiego prawie idealnie wpasowuje się w mój gust, ta książka z resztą też o czym już kiedyś pisałem. Dzisiaj gotowaliśmy razem z żoną moją najmilszą, a ona w przeciwieństwie do mnie, niemalże restrykcyjnie trzyma się przepisów. Zmiany były bardzo nieznaczne i wynikające bardziej z niedoborów materiałowych niż z naszej inwencji twórczej. Więc właściwie nie pozostaje mi nic innego jak po prostu przepis powtórzyć za Jamiem:

Na 4-6porcji:
  • Oliwa
  • 3 średnie czerwone cebule, obrane i posiekane
  • 3 ząbki czosnku , obrane i posiekane
  • 30g masła, plus jeszcze trochę do natłuszczenia formy
  • 2 marchewki, obrane i posiekane
  • 2 łodygi selera, przycięte i posiekane
  • 4 pieczarki obrane i pokrojone w plasterki
  • 1 kg mostka wołowego (lub wołowiny na gulasz) pokrojonego w kostkę o boku 2cm.
  • Igiełki zerwane z kilku gałązek rozmarynu, posiekane
  • Sól morska i świeżo zmielony pieprz czarny
  • 1 puszka piwa Guinness
  • 2 czubate łyżki mąki pszennej
  • 200g świeżo startego sera cheddar
  • 500g gotowego ciasta francuskiego
  • 1 duże jajko rozmącone.

Piekarnik rozgrzewamy do 190 oC. W dużym rondlu na oliwie przesmażamy cebulę, następnie dodajemy czosnek i masło, marchew, seler i grzyby. Oczywiście z nieznanych przyczyn nagle w naszym mieście powiatowym we wszystkich sklepach zabrakło selera naciowego czy nawet takiego zwykłego z nacią. Więc użyliśmy po prostu odrobiny zwykłego selera pokrojonego w słupki. Mieszamy wszystko i dusimy razem, a następnie dodajmy mięso, rozmaryn szczyptę soli oraz płaską łyżkę pieprzu. Rozmarynu dodaliśmy suszonego, bo z jakiegoś powodu moje ulubione zioła czyli bazylia i rozmaryn mnie nie darzą takim samym uczuciem jak ja je i nie chcą u mnie rosnąć, usychają od razu, padają, diabli wiedzą co się z nimi dzieje, ale z całą pewnością nie rozwijają się jak ten rozmaryn z piosenki.


Smażymy na dużym ogniu 3-4min. A potem wlewamy piwo. Oczywiście – pewnie się domyślacie – skoro nie było selera naciowego nigdzie, to skąd wzięliśmy taki rarytas jak Guinness – nie wzięliśmy, oto odpowiedź. Można użyć każdego piwa ciemnego, może nie akurat portera, ale ciemnych piw na styl Guinnessa w Polsce coraz więcej, a jeśli ktoś mieszka w mieście granicznym i ma pod ręką szeroki wybór czeskich piw, to już w ogóle nie powinien narzekać. Cały czas mieszając dodajemy pomału mąkę a następnie dolewamy odrobinę wody, tyle tylko, żeby płyn przykrył mięso. Powoli doprowadzamy do wrzenia, przykrywamy rondel pokrywką i do piekarnika dziada. Oczywiście warto zadbać, żeby rondel nie miał plastikowych czy drewnianych uchwytów i żeby można go było wstawić do gorącego piekarnika. Ma tam siedzieć 1,5 godziny około, po tym czasie wyciągamy, dokładnie mieszamy całość i wkładamy jeszcze do piekarnika na godzinkę, albo po prostu aż mięso będzie miękkie a gulasz ciemny i w miarę gęsty. Tak zupełnie szczerze, to myśmy trzymali go w środku już tylko pół godziny. Jeśli po wyciągnięciu mamy nadal za dużo płynu to grzejemy na palniku i odparowujemy nadmiar. To jest też dobry czas na doprawienie nadzienia do smaku, jeśli mu czegoś brakuje – w naszym przypadku była to właściwie tylko odrobina soli. Zdejmujemy z ognia, dodajemy połowę sera, a następnie odstawiamy, żeby mięso troszkę przestygło.


Masłem wysmarowujemy formę, część ciasta francuskiego [ok.2/3] rozkładamy w niej, tak, żeby wyścieliło dokładnie całą formę i wystawało odrobinę na brzegach. Do środka wrzucamy nadzienie, wyrównujemy z góry, posypujemy pozostałą częścią sera i przykrywamy pozostałym płatem ciasta. Ciasto powinno przykrywać całe nadzienie i szczelnie je zamykać w środku. Wystające brzegi ciasta zawijamy razem. Wierzch smarujemy rozmąconym jajkiem, możemy też lekko ponacinać tworząc kratkę, czy jakiś inny fantazyjny wzorek – zależnie od naszej kreatywności.
Do piekarnika na 45min.

Jak dla mnie bomba, uwielbiam takie smaki. Strasznie mi podeszło połączenie smaków wołowiny z rozmarynem, które ja już wielokrotnie stosowałem w kuchni przełamane charakterystyczną nutką sera cheddar i podkreślone lekkim piwnym aromatem.
Wbrew pozorom nie wymaga też strasznie długiego stania przy garach – nadzienie się robi stosunkowo szybko, a później to już praktycznie sobie siedzi samo w piekarniku.


Bardzo bardzo polecam, tym bardziej, że przepis nie mój, więc nie będę posądzony o jakąś tam autoreklamę, czy inne takie pierdoły.



dodajdo.com

sobota, 26 września 2009

Wędzone dzwonki łososia, na makaronie z sosem szpinakowym.

Łososia uwielbiam, prawie zawsze i wszędzie. I chyba jeszcze nie zdarzyło się, żeby gdzieś mi łosoś nie smakował. Bo tak naprawdę ta wspaniała ryba oprócz niesamowitego smaku posiada również jedną cenną właściwość – trzeba się bardzo postarać, żeby ją zepsuć.
Wymyśliliśmy dzisiaj sobie takiego łososia, uwędzonego. To jest świetny sposób na przygotowanie nie tylko łososia, ale także innych ryb. Wystarczy parę drewnianych wiórków, piekarnik i np. brytfanka z kratką i można przyrządzić świetną rybę.


Dla 2 osób:

  • 4 dzwonki łososia
  • Sól, pieprz, tymianek, oliwa.
  • Odrobinę wiórków drewnianych
  • Paczka szpinaku
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 łyżeczki musztardy
  • 4 łyżki śmietany 18%
  • 2-3 żółtka
  • 40 g. masła
  • Sól, pieprz.
  • Makaron
  • Garść łuskanych orzechów włoskich

Rozgrzewam piekarnik i wstawiam do niego tackę z wiórami – same zaczną się tlić robiąc dym w którym będę wędził łososia. Dzwonki oprószam solą, pieprzem i tymiankiem i lekko skrapiam oliwą.
W między czasie na patelni przesmażam drobno posiekany ząbal czosnku, i dodaje szpinak. Duszę chwilę razem przyprawiając solą, pieprzem i 2 łyżeczkami musztardy. Kiedy nadmiar wody całkiem odparuje dorzucam 4 łyżki śmietany 18%. I znów mieszając chwilę męczę na ogniu.
W międzyczasie do piekarnika na grill umieszczony nad tacką z wiórkami układam łososia. Jeśli używacie brytfanki z kratką, to w ogóle po kłopocie.
Szpinak zdejmuję z ognia i mixuję jeszcze na wszelki wypadek na gładką masę. Odkładam do schłodzenia.
Nastawiam wodę na makaron.
Orzechy siekam i prażę na czystej patelni.
Na garnku z gotującą się wodą [ale osobnym – nie tam gdzie będzie makaron oczywiście] układam metalową miskę, tak, żeby nie stykała się z wodą, ale żeby grzała się od pary. Wkładam tam przestudzoną masę szpinakową dorzucam 3 żółtka i mieszam trzepaczką, tak, żeby żółtka się nie ścięły, ale żeby utworzyły ze szpinakiem jednolity sos. W międzyczasie na patelence roztapiam masło.
Gdzieś tam po drodze przewróciłem łososia na drugi bok i teraz już myślę, że jego czas w piekarniku zbliża się do końca. I dobrze, bo i przygotowania pozostałych składników też.
Gotowy makaron odcedzam.
Do szpinaku dolewam ostrożnie stopione masło, mieszam dokładnie trzepaczką, aż sos stanie się jednolity i lekko aksamitny.

Łososia wykładam na makaron, zlewam z góry sosem, obsypuję orzechami. Voila!
Bardzo smaczne, troszkę wykwintne nawet powiedziałbym.



A do samego przepisu myślę, że kiedyś jeszcze wrócę. Może wtedy jak się nauczę robić dobre zdjęcia i zakupię lepszy aparat, żeby było się czym pochwalić. Przygotuję sobie też wcześniej składniki, a nie tak na spontana jak zwykle – myślę, że na innym makaronie wyglądałby ten łosoś dużo lepiej niż na tych zwykłych rurkach, które znalazłem w spiżarce na przykład na zielonym tagliatelle. Myślę sobie też o użyciu śmietanki 30 do szpinaku i popracowaniu nad lekkością i aksamitnością sosu.
Tak czy siak – polecam, bo warto bardzo.
dodajdo.com

środa, 23 września 2009

Kurczak w boczku na śliwkowym chutneyu

Jedną z moich ulubionych jesiennych przekąsek są suszone śliwki owinięte w wędzony boczek i przesmażone na patelni, bądź grillowane. Za każdym razem jak czuję ten smak widzę przed sobą piękną, ciepłą, złotą jesień. Widzę kolorowe, chrzęszczące liście walające się niedbale po trawniku. Czuję zapach dymu z ogniska i powiewy chłodniejszego już wiatru na policzkach. Kubek ciepłej zielonej herbaty w ręce, albo grzanego piwa o korzennym zapachu. Tak właśnie wyglądał jeden z naszych pierwszych wspólnych spacerów z pierwszym kuchcikiem… Uwielbiam.
Ale przekąska to przekąska a obiad to obiad.
Wymyśliłem sobie więc coś, co będzie nawiązaniem do tych miłych wspomnień, a jednocześnie pozwoli i mi i moim domownikom kochanym zapełnić żołądeczki. Bardzo fajnie to wyszło. Zdjęcia nie wyszły fajnie, ale jedzenie wyszło fajne. Jesienne takie. Pełne wysyconych kolorów i słodko-kwaśnych smaków odchodzącego lata.


  • Ok. 70 dkg śliwek węgierek bez pestek.
  • Ok. 0,5 kg piersi z kurczaka
  • 6-7 długich plastrów wędzonego boczku
  • 2 łyżki powideł śliwkowych
  • Ze 2 – 3 dorodne pomidory
  • Jedna papryka.
  • Pół pęczka pietruszki
  • Pół pęczka szczypioru
  • Sól,
  • pieprz,
  • curry,
  • słodka papryka,
  • papryka ostra.
  • Ewentualnie sos śliwkowy, lub sos sojowy.
Pierwszy kuchcik nie pamięta tamtego wspólnego jesiennego spaceru, kiedy zrobiliśmy sobie przerwę siadając w „właściwie już zamkniętym” ogródku pewnej knajpki i zamówiliśmy suszone śliwki grillowane w boczku. Ale pomysł zrobienia na obiad kurczaka ze śliwkami bardzo mu się spodobał i ochoczo zabrał się do pracy. Tak, tak moi drodzy – wy pewnie myśleliście, że tytuł „pierwszego kuchcika” to tytuł honorowy. O, nie! Pierwszy kuchcik zawsze jest chętny do pomocy, a jeśli się nie da, to przynajmniej do obserwacji stojąc na palcach na krześle, żeby widzieć co ja też tam robię w tych garach. Dzisiaj dostał odpowiedzialne zadania pokrojenia śliwek. Bardzo był tym przejęty, z resztą i słusznie, bo od dobrze pokrojonych śliwek pomyślność całego obiadu zawisła.


Tak więc – śliwki drelujemy i kroimy w kosteczkę. Pierś z kurczaka oczyszczamy z błon i kosteczki mostkowej, kroimy na 6 części. Obsypujemy solą i pieprzem, odrobiną curry i słodkiej papryki i przesmażamy na złoto z dwóch stron na patelni. Ściągamy, czekamy aż chwilę przestygną, owijamy każdy kawałek w plaster boczku. Spinamy wykałaczką, żeby się boczek nie rozlazł. Raz jeszcze przesmażamy z obydwu stron, tak, żeby tym razem boczek stał się złocisty i lekko chrupiący.
Gotowe wykładamy na talerz. A na patelnie wrzucamy śliwki. Smażymy chwilę, dorzucamy ze 2 łyżki powideł. Najlepiej takich domowych – co żona zrobiła kilka dni wcześniej, ale jeśli nie macie takich, no cóż – sklepowe też się nadadzą. Kiedy śliwki już puszczą sok, dorzucamy posiekaną paprykę i pomidory. Dusimy razem, mieszając co jakiś czas, aż z połowa soków odparuje. Możemy doprawić teraz całość – sól, pieprz, ostra papryka do smaku. Ja użyłem jeszcze łyżki zdobycznego sosu śliwkowego, co go tam kiedyś w grillowym konkursie wygrałem, ale jak nie macie, to możecie dodać odrobinę sojowego, żeby pogłębić środkowy smak, tzw. umami. Ale tak szczerze to i bez tego się obejdzie.
Kiedy z połowa płynów odparuje, zmniejszamy ogień i na wierzch kładziemy piersi z kurczaka które wcześniej przesmażyliśmy. Przykrywamy i dusimy razem jeszcze jakieś 15 min. Na koniec wszystko obsypujemy posiekaną pietruszką i szczypiorkiem, mieszamy parę razy i gotowe.


Pierwszy kuchcik, to czasem dziwna osobowość – bo cały czas się cieszył na ten obiad i go przygotowywał i w ogóle, a jak przyszło co do czego, to stwierdził, że ona chce tylko kaszę. I tylko kaszę zjadł. Za to innym domownikom bardzo ten obiad smakował. Mi też z resztą, ale apetytu na jesienną przekąskę z suszonych śliwek nie zniwelował. Wręcz przeciwnie.
Smaki? Słodko-kwaśny, przełamany jesiennymi nutami lekkiej gorzkości, tam gdzie śliwki bądź powidła bardziej przywarły. Delikatny smak kurczaka podkreślony mocnym, głębokim smakiem wędzonego boczku.
Jak to powiedział jeden ze stołowników „Ja się jaram!”
dodajdo.com

poniedziałek, 21 września 2009

Pieróg drożdżowy z nadzieniem na wiejsko.

Moi państwo to co się ostatnio dzieje, to jakieś istne szaleństwo, z początkiem września [czy właściwie jeszcze końcem sierpnia] wszyscy stwierdzili, że właśnie teraz potrzebują moich usług i to w ilości dużej. Efekt był taki, że ostatnie 3 tygodnie spędziłem przed komputerem, a
sen 3 godz./na dobę był wyjątkowym luksusem. Gotować nawet parę razy gotowałem, ale prawda taka, że nie spisałem przepisów i teraz pomimo zdjęć już nie jestem w stanie wam odtworzyć tego co tam i w jakiej kolejności nawrzucałem do tych garów. Już to nieraz mówiłem i teraz znów powtórzę – gotowanie jest znacznie prostsze niż blogowanie.

Ale z zakamarków pamięci udało mi się wygrzebać jedną rzecz, która w ostatnim czasie wymyśliłem. Kiedy pierwszy raz zrobiłem coś podobnego pół roku temu, to mój ukochany syn – pierwszy kuchcik zawołał: „Mamo, Mamo!!! Tata ugotował BUT!”. Jak się domyślacie – po takiej pierwszej recenzji nie miałem już odwagi wrzucać tego na bloga.
Ale tym razem wyszło znacznie lepiej.


  • 5 dkg drożdzy
  • 3/4 szklanki mleka
  • 2 szklanki mąki.
  • Odrobina soli i szczypta ziół prowansalskich
  • 1-2 kiełbasy „wiejskie”, „chłopskie”, „z komina” czy jakieś temu podobne.
  • 1 cebula
  • 3 ząbki czosnku
  • 100 g boczku wędzonego
  • Ok. 300 g. obranej i wydrążonej cukinii
  • 150 g. śmietany 12%
  • Trochę startego żółtego sera.
  • Sól,
  • pieprz,
  • tymianek

Drożdże rozrabiamy w mleku, następnie wyrabiamy z mąką na ciasto, dodajemy sól i zioła, jeśli trzeba, dodajemy trochę wody – ciasto powinno być w miarę elastyczne, ale nie rzadkie.
Odstawiamy na bok, pod przykryciem.

Na patelni przesmażamy posiekany w kosteczkę boczek, i kiełbasę. Dorzucamy posiekaną cebulę i czosnek, razem dusimy chwilkę, kiedy cebulka zmięknie wrzucamy cukinie pokrojoną w kosteczkę. Solimy, pieprzymy, obsypujemy tymiankiem. Dusimy razem chwilkę.
W miseczce mieszamy śmietanę ze startym serem i odrobiną soli, wrzucamy na patelnię. Mieszamy, gotujemy aż śmietana trochę zgęstnieje.

Ciasto rozwałkowujemy na duży placek, blachę do pieczenia, albo formę smarujemy oliwą. Ja zrobiłem tak, że ciastem wyłożyłem formę, wrzuciłem do tego nadzienie i zamknąłem od góry pozostałą częścią ciasta. Nie miało to typowo pierogowego kształtu, ale wolałem niepierogowatego pieroga, niż żeby znowu mi dziecko wmawiało, że but ugotowałem.
Wierzchnią część ponacinałem nożem, żeby nie urosła strasznie do góry.
Do piekarnika 200 o C, na 15 -20 min.



Tym razem obyło się bez szewskich inwektyw, co więcej smakowało wszystkim i nawet jakieś wyraz uznania usłyszałem od pierwszego kuchcika. Trochę przypominało calzone, no bo to w końcu nic innego jak drożdżowe ciasto, prawie pizzowe z nadzieniem.

A, jeszcze mam takie pytanie – czy ktoś z was ogląda czasem to olive&flour cooking tv w prawej kolumnie? Być może będą się szykowały jakieś zmiany na blogu i zastanawiam się jak wy się zapatrujecie na ten element strony. Będę wdzięczny za szczere wypowiedzi i to w jak największej ilości.

dodajdo.com

wtorek, 1 września 2009

Prosta śniadaniowa pasta łososiowa

Jedno ze śniadań, które uwielbiamy z żoną, to bardzo prosta pasta z wędzonego łososia i serka twarogowego. Dzisiaj śniadanie wyglądało zupełnie inaczej niż norma ostatnich kilku tygodni – goście wyjechali, więc zostaliśmy sami a w dodatku pierwszy kuchcik właśnie po raz pierwszy poszedł do przedszkola i nagle nasz dom zrobił się taki wieeelki i pusty i jakiś nad wyraz cichy i spokojny. To była świetna okazja na takie śniadanko, nawet powiem więcej – tak mnie to natchnęło, że postanowiłem standardowy przepis troszkę podkręcić i wyszło naprawdę rewelacyjnie.


  • 125 g serka twarogowego półtłustego
  • Ok. 50 g sera typu feta
  • 100 g łososia wędzonego
  • 1 niewielka cebulka
  • Łyżka masła
  • Ok. 2-3 łyżek śmietanki 30%
  • Kilka szczypiorków.
  • Sól, pieprz.

Na patelni roztopiłem masło i na bardzo małym ogniu dusiłem w nim posiekaną cebulkę, kiedy się zeszkliła dolałem ok. 2-3 łyżek śmietany kremówki. Nadal na bardzo małym ogniu gotowałem mieszając co jakiś czas aż całość mocno zgęstniała i konsystencją przypominała odrobinę roztopiony, bulgoczący ser.
W miseczce wymieszałem dokładnie pokruszony twaróg i posiekaną i pokruszoną fetę. Następnie dodałem do tego sosu cebulowo-śmietanowego. Szczypiory posiekałem drobniutko i dodałem do twarogu.
Zazwyczaj, w wersji podstawowej, nie robię tej duszonej cebulki, tylko dodaję po prostu surową do sera – w mniejszej ilości oczywiście. A odrobiny szczypioru postanowiłem dzisiaj użyć, bo pomyślałem, że będzie fajnie przełamywał maślano-śmietanowy smak słodkawej cebuli duszonej.
Teraz wiadomo – pasta ma być łososiowa – więc siekamy wędzonego łososia [można też użyć po prostu sałatkowego] dorzucamy do reszty, mieszamy – jeśli trzeba doprawiamy solą i pieprzem.


Bardzo fajnie pasuje ze świeżymi grahamkami, przyozdobione odrobiną koperku.

dodajdo.com

czwartek, 27 sierpnia 2009

Jajka w koszulkach kładzione na tartinkach cukiniowych.

Obudziłem się dzisiaj rano z myślą, że goście już są u nas kilka dni, a ja śniadania jeszcze im nie przygotowywałem osobiście. Pomyślałem, że trzeba to jakoś nadrobić i wymyśliłem śniadanie, które wprawdzie zmusiło mnie do natychmiastowego wstania z łóżka i udania się do kuchni [z racji czasu potrzebnego na przygotowanie] ale za to smakowo na pewno wynagrodziło im te kilka dni „zwykłych” śniadań.
Dziś proszę państwa Olive & Flour Bed&Breakfast serwuje wykwintne śniadanko: Jajka w koszulkach kładzione na tartinkach cebulowo-cukiniowych.



Na 5 osób:
  • 5 jajek
  • Łyżka masła,
  • 1 niewielka cebula
  • 200g. cukini
  • 1 duży lub 2 mniejsze ząbki czosnku
  • 2 łyżki śmietanki 30%
  • 1 łyżka śmietany 18%
  • Sól, pieprz,
  • Tymianek
  • 5 pomidorków koktajlowych
  • Ocet do gotowania jajek [ok.4-5łyżek]

Na kruche ciasto tartowe:
  • 10 dkg mąki
  • 5 dkg masła
  • Łyżka zimniej wody
  • Szczypta soli.
  • Masło do wysmarowania tartinek

Zaczynamy od ciasta na tartinki – ugniatamy mąkę z masłem i odrobiną wody, aż uzyskamy jednolitą konsystencję. Robimy z tego kulkę, owijamy w folię i wkładamy do lodówki.

Teraz w rondelku roztapiamy masło, na bardzo małym ogniu, kiedy się roztopi wrzucamy drobno posiekaną cebulkę. Bardziej dusimy niż smażymy. W tym czasie obieramy i wydrążamy cukinię, następnie siekamy w miarę drobną kostkę. Oczywiście cebulkę trzeba co jakiś czas przemieszać. Czosnek siekamy, też drobno. Kiedy cebulka zacznie się szklić [co nastąpi jakieś 10min. po wrzuceniu] dorzucamy czosnek i cukinię. Troszeczkę możemy zwiększyć ogień. Dusimy wszystko. Kiedy cukinie wyraźnie zaczną mięknąć, w kubeczku mieszamy 2 łyżki śmietany 30% i łyżkę śmietany 18% - dokładnie, aż będziemy mieli jednolitą, kremową konsystencję. Dodajemy do cukinii i dusimy razem. Przyprawiamy solą pieprzem i dużą szczyptą tymianku.


Foremki na tartinki wysmarowujemy masłem, z ciasta lepimy 5 małych kulek. Tymi kulkami wyklejamy tartinki. Dno dziurawimy w kilku miejscach widelcem. Do środka nadzienie cukiniowe ,a na wierzch pokrojone w plasterki pomidorki koktajlowe. I do piekarnika nagrzanego do 200 oC na jakieś 20min.

W tym czasie przygotowujemy jajka w koszulkach – standartowo: wodę z octem gotujemy, wlewamy po jednym jajku, nagarniając aż się zetnie. Gotowe odkładamy na talerz, jeśli by nam ostygły w czasie czekania na tartinki, to możemy na chwilę przed podaniem wrzucić je jeszcze do gorącej wody, żeby się ogrzały.

Kiedy ciasto w foremkach będzie ładnie rumiane wyciągamy z piekarnika, delikatnie wyciągamy z foremek, żeby się nam nie pokruszyło [w końcu to kruche ciasto]. Układamy na talerzu, na wierzch po jajku.
Podajemy.

To było bardzo, bardzo smaczne – delikatne smaki cukinii i cebuli pięknie podkreślone przez śmietanowo-maślany posmak doskonale współgrały z jajkiem i kruchym ciastem. Miękka konsystencja nadzienia i jajka świetnie przełamywała się z kruchością tartinek.
Słowem – bardzo! Bardzo bardzo nawet.


Żałuję jedynie, że nie wpadłem na pomysł wcześniej, bo zamiast mieszanki śmietan zastosowałbym creme fraiche, o którym ostatnio wspominała Bea, ale przygotowanie go w naszych warunkach [nie wystarczy, jak w Szwajcarii, pójść do sklepu i kupić – przynajmniej nie w moim mieście powiatowym] zajmuje ok. 2 dni, więc już sobie odpuściłem. Ale kto wie – może jeszcze kiedyś wypróbuję.

cukiniowy sierpień
dodajdo.com

wtorek, 25 sierpnia 2009

Gulasz cukiniowy z wołowiną

Cukinii pod dostatkiem, rozrastają się jak chwasty niemalże. Trzeba więc co i rusz nowe potrawy z tego wymyślać, żeby się nie zmarnowała, ale też żeby się nie znudzić. Kiedyś już dawno temu odkryłem, że cukinia fantastycznie nadaje się jako dodatek do gulaszu mięsnego, który go ładnie zagęszcza i dodaje miłego smaku. Ale tym razem sobie pomyślałem – co jakby tak odwrócić proporcje? Nagotowałem więc gulaszu cukiniowego jak kto dziki, ale na szczęście goście wszystko zjedli, chyba im smakowało.


Na bardzo dużą porcję [dla 5 osób i kilku małych dzieci spokojnie]:
  • 0,5 kg wołowiny
  • Ok. 2 kg obranej i wydrążonej cukinii.
  • 1-2 cebule
  • 4 ząbki czosnku
  • Ok.3-4 pomidorów
  • Gałązka cząbru
  • Gałązka mięty
  • Łyżka sosu sojowego
  • Łyżka sosu imbirowego z soją
  • Łyżeczka słodkiej papryki
  • Sól, pieprz,
  • Zioła prowansalskie, tymianek
  • Harrisa lub ostra papryka
  • Łyżka masła
  • Oliwa lub olej.

Na początek na łyżce masła na bardzo małym ogniu duszę posiekaną cebulkę, po chwili dorzucam też posiekany czosnek. Kiedy cebulka zacznie się szklić, wsypuję łyżeczkę czerwonej, słodkiej papryki i dolewam z łyżkę – dwie oliwy. Oliwa zaczyna skwierczeć – w garze ląduje pokrojona w kosteczkę wołowina. Ogień troszkę zwiększam, ale tylko nieznacznie. Duszę, mieszając co jakiś czas aż wołowina zaczyna puszczać sok. Wtedy wrzucam posiekaną w kostkę cukinię, którą wcześniej obrałem i wydrążyłem gąbczaste gniazda nasienne. Wiem, że dwa kilo cukinii to dość sporo – ale prawda taka, że to ledwie dwie cukinie wyciągnięte ode mnie z grządki. A poza tym goście głodni w sporej liczbie, więc na pewno zjedzą.


Kiedy cukinia się trochę poddusi i też zacznie puszczać soki, wrzucam posiekany cząber i miętę. Solę – ok. łyżeczki, żeby cukinii było jeszcze łatwiej oddawać wodę. Doprawiam również sosem sojowym i sosem imbirowym – mam cały czas te zdobyczne sosy i co jakiś czas eksperymentuję i dodaję tu i ówdzie, gdzie mi spasują. Muszę przyznać, że ten imbirowy z soją tutaj całkiem fajną robotę robi, lekko orzeźwiając a jednocześnie wyostrzając smak. Jeśli jednak ktoś go nie ma – obejdzie się spokojnie bez niego.

Po chwili, kiedy soku już z cukinii wyszło całkiem sporo wrzucam posiekane pomidorki, można oczywiście obrać je ze skórki, jednak ja, ponieważ miałem dosyć drobne, świeżo zerwane z krzaczka, z racji lenistwa darowałem sobie to obieranie. Mieszamy i doprawiamy do smaku ziołami prowansalskimi, tymiankiem, pieprzem i harrisą lub ostrą papryką. Jeśli trzeba solą. Gotujemy chwilę całość, poczym wyłączamy i zostawiamy w przykrytym garnku na pół godziny, żeby się smaki dobrze przegryzły.
Świetnie się komponuje ze zwykłym białym ryżem.


Mięsa niby nie dużo, ale goście, mimo iż w mięso-lubnym składzie nic a nic nie marudzą i zjadają porcje swoje, porcje dzieci i jeszcze po malutkiej dokładeczce po czym odtaczają się od stołu najedzeni jak bąki, na jakieś piwko dla lepszego trawienia.
Znaczy się, że dobre było.

cukiniowy sierpień
dodajdo.com
Blog Widget by LinkWithin