czwartek, 27 sierpnia 2009

Jajka w koszulkach kładzione na tartinkach cukiniowych.

Obudziłem się dzisiaj rano z myślą, że goście już są u nas kilka dni, a ja śniadania jeszcze im nie przygotowywałem osobiście. Pomyślałem, że trzeba to jakoś nadrobić i wymyśliłem śniadanie, które wprawdzie zmusiło mnie do natychmiastowego wstania z łóżka i udania się do kuchni [z racji czasu potrzebnego na przygotowanie] ale za to smakowo na pewno wynagrodziło im te kilka dni „zwykłych” śniadań.
Dziś proszę państwa Olive & Flour Bed&Breakfast serwuje wykwintne śniadanko: Jajka w koszulkach kładzione na tartinkach cebulowo-cukiniowych.



Na 5 osób:
  • 5 jajek
  • Łyżka masła,
  • 1 niewielka cebula
  • 200g. cukini
  • 1 duży lub 2 mniejsze ząbki czosnku
  • 2 łyżki śmietanki 30%
  • 1 łyżka śmietany 18%
  • Sól, pieprz,
  • Tymianek
  • 5 pomidorków koktajlowych
  • Ocet do gotowania jajek [ok.4-5łyżek]

Na kruche ciasto tartowe:
  • 10 dkg mąki
  • 5 dkg masła
  • Łyżka zimniej wody
  • Szczypta soli.
  • Masło do wysmarowania tartinek

Zaczynamy od ciasta na tartinki – ugniatamy mąkę z masłem i odrobiną wody, aż uzyskamy jednolitą konsystencję. Robimy z tego kulkę, owijamy w folię i wkładamy do lodówki.

Teraz w rondelku roztapiamy masło, na bardzo małym ogniu, kiedy się roztopi wrzucamy drobno posiekaną cebulkę. Bardziej dusimy niż smażymy. W tym czasie obieramy i wydrążamy cukinię, następnie siekamy w miarę drobną kostkę. Oczywiście cebulkę trzeba co jakiś czas przemieszać. Czosnek siekamy, też drobno. Kiedy cebulka zacznie się szklić [co nastąpi jakieś 10min. po wrzuceniu] dorzucamy czosnek i cukinię. Troszeczkę możemy zwiększyć ogień. Dusimy wszystko. Kiedy cukinie wyraźnie zaczną mięknąć, w kubeczku mieszamy 2 łyżki śmietany 30% i łyżkę śmietany 18% - dokładnie, aż będziemy mieli jednolitą, kremową konsystencję. Dodajemy do cukinii i dusimy razem. Przyprawiamy solą pieprzem i dużą szczyptą tymianku.


Foremki na tartinki wysmarowujemy masłem, z ciasta lepimy 5 małych kulek. Tymi kulkami wyklejamy tartinki. Dno dziurawimy w kilku miejscach widelcem. Do środka nadzienie cukiniowe ,a na wierzch pokrojone w plasterki pomidorki koktajlowe. I do piekarnika nagrzanego do 200 oC na jakieś 20min.

W tym czasie przygotowujemy jajka w koszulkach – standartowo: wodę z octem gotujemy, wlewamy po jednym jajku, nagarniając aż się zetnie. Gotowe odkładamy na talerz, jeśli by nam ostygły w czasie czekania na tartinki, to możemy na chwilę przed podaniem wrzucić je jeszcze do gorącej wody, żeby się ogrzały.

Kiedy ciasto w foremkach będzie ładnie rumiane wyciągamy z piekarnika, delikatnie wyciągamy z foremek, żeby się nam nie pokruszyło [w końcu to kruche ciasto]. Układamy na talerzu, na wierzch po jajku.
Podajemy.

To było bardzo, bardzo smaczne – delikatne smaki cukinii i cebuli pięknie podkreślone przez śmietanowo-maślany posmak doskonale współgrały z jajkiem i kruchym ciastem. Miękka konsystencja nadzienia i jajka świetnie przełamywała się z kruchością tartinek.
Słowem – bardzo! Bardzo bardzo nawet.


Żałuję jedynie, że nie wpadłem na pomysł wcześniej, bo zamiast mieszanki śmietan zastosowałbym creme fraiche, o którym ostatnio wspominała Bea, ale przygotowanie go w naszych warunkach [nie wystarczy, jak w Szwajcarii, pójść do sklepu i kupić – przynajmniej nie w moim mieście powiatowym] zajmuje ok. 2 dni, więc już sobie odpuściłem. Ale kto wie – może jeszcze kiedyś wypróbuję.

cukiniowy sierpień
dodajdo.com

wtorek, 25 sierpnia 2009

Gulasz cukiniowy z wołowiną

Cukinii pod dostatkiem, rozrastają się jak chwasty niemalże. Trzeba więc co i rusz nowe potrawy z tego wymyślać, żeby się nie zmarnowała, ale też żeby się nie znudzić. Kiedyś już dawno temu odkryłem, że cukinia fantastycznie nadaje się jako dodatek do gulaszu mięsnego, który go ładnie zagęszcza i dodaje miłego smaku. Ale tym razem sobie pomyślałem – co jakby tak odwrócić proporcje? Nagotowałem więc gulaszu cukiniowego jak kto dziki, ale na szczęście goście wszystko zjedli, chyba im smakowało.


Na bardzo dużą porcję [dla 5 osób i kilku małych dzieci spokojnie]:
  • 0,5 kg wołowiny
  • Ok. 2 kg obranej i wydrążonej cukinii.
  • 1-2 cebule
  • 4 ząbki czosnku
  • Ok.3-4 pomidorów
  • Gałązka cząbru
  • Gałązka mięty
  • Łyżka sosu sojowego
  • Łyżka sosu imbirowego z soją
  • Łyżeczka słodkiej papryki
  • Sól, pieprz,
  • Zioła prowansalskie, tymianek
  • Harrisa lub ostra papryka
  • Łyżka masła
  • Oliwa lub olej.

Na początek na łyżce masła na bardzo małym ogniu duszę posiekaną cebulkę, po chwili dorzucam też posiekany czosnek. Kiedy cebulka zacznie się szklić, wsypuję łyżeczkę czerwonej, słodkiej papryki i dolewam z łyżkę – dwie oliwy. Oliwa zaczyna skwierczeć – w garze ląduje pokrojona w kosteczkę wołowina. Ogień troszkę zwiększam, ale tylko nieznacznie. Duszę, mieszając co jakiś czas aż wołowina zaczyna puszczać sok. Wtedy wrzucam posiekaną w kostkę cukinię, którą wcześniej obrałem i wydrążyłem gąbczaste gniazda nasienne. Wiem, że dwa kilo cukinii to dość sporo – ale prawda taka, że to ledwie dwie cukinie wyciągnięte ode mnie z grządki. A poza tym goście głodni w sporej liczbie, więc na pewno zjedzą.


Kiedy cukinia się trochę poddusi i też zacznie puszczać soki, wrzucam posiekany cząber i miętę. Solę – ok. łyżeczki, żeby cukinii było jeszcze łatwiej oddawać wodę. Doprawiam również sosem sojowym i sosem imbirowym – mam cały czas te zdobyczne sosy i co jakiś czas eksperymentuję i dodaję tu i ówdzie, gdzie mi spasują. Muszę przyznać, że ten imbirowy z soją tutaj całkiem fajną robotę robi, lekko orzeźwiając a jednocześnie wyostrzając smak. Jeśli jednak ktoś go nie ma – obejdzie się spokojnie bez niego.

Po chwili, kiedy soku już z cukinii wyszło całkiem sporo wrzucam posiekane pomidorki, można oczywiście obrać je ze skórki, jednak ja, ponieważ miałem dosyć drobne, świeżo zerwane z krzaczka, z racji lenistwa darowałem sobie to obieranie. Mieszamy i doprawiamy do smaku ziołami prowansalskimi, tymiankiem, pieprzem i harrisą lub ostrą papryką. Jeśli trzeba solą. Gotujemy chwilę całość, poczym wyłączamy i zostawiamy w przykrytym garnku na pół godziny, żeby się smaki dobrze przegryzły.
Świetnie się komponuje ze zwykłym białym ryżem.


Mięsa niby nie dużo, ale goście, mimo iż w mięso-lubnym składzie nic a nic nie marudzą i zjadają porcje swoje, porcje dzieci i jeszcze po malutkiej dokładeczce po czym odtaczają się od stołu najedzeni jak bąki, na jakieś piwko dla lepszego trawienia.
Znaczy się, że dobre było.

cukiniowy sierpień
dodajdo.com

niedziela, 23 sierpnia 2009

Naprawdę dobry smalec domowy.

Dostałem od sąsiadów całkiem spory kawał podgardla świńskiego i piękną wędzoną słoninę. Tacy kochani ludzie z tych naszych sąsiadów że co jakiegoś zwierza przerobią na pożywienie, to się z nami zawsze czymś podzielą. No cóż można zrobić z prawie półtorej kilograma podgardla i jeszcze do tego pięknie pachnącej prawdziwym wędzokiem [a nie „zimnym wędzeniem” jak to ze sklepów] słoninki? Nawet się długo nie zastanawiałem – smalec był najbardziej oczywistą rzeczą jaka przychodziła na myśl. Trzeba wam jednak wiedzieć, że są na świecie smalce byle jakie i smalce naprawdę dobre. A ja postanowiłem zrobić ten z tego drugiego rodzaju.


Wziąłem więc:
  • Ok. 1,4 kg ładnego podgardla
  • Ok. 200 g wędzonej słoniny
  • 2 duże cebule
  • 2 jabłka
  • 3 ząbki czosnku.
  • kminek mielony, majeranek,
  • Sól, pieprz,
  • Odrobina suszonego rozmarynu.
  • Trochę cebuli suszonej [opcjonalnie]

Od podgardla odkroiłem skórę, a resztę posiekałem w kosteczkę wielkości mniej więcej 0,5cm. To samo uczyniłem ze słoniną. No i teraz na patelnię i wytapiamy na bardzo małym ogniu. To trochę potrwa, zależy od ilości – u mnie to było ok. 2 godzin zanim tłuszcz się wytopił a skraweczki zaczęły być ładnie zrumienione. Oczywiście należy to mieszać co jakiś czas. Po tym czasie posiekałem drobno cebulę i czosnek i wsypałem do smalcu, następnie obrałem jabłka, wyciągnąłem gniazda nasienne i posiekałem w miarę drobną kosteczkę. No i do smalcu. Sól [ok. łyżeczki], trzy duże szczypty majeranku, kminku mielonego też kilka szczypt, pieprz i odrobina suszonego rozmarynu. Ja miałem jeszcze zapas suszonej cebuli którą kiedyś dostałem od jednej kochanej mniamowiczki i postanowiłem jej użyć.
Kiedy cebula zacznie się szklić a jabłka rozpadać wyłączamy ogień. Czekamy aż troszkę przestygnie, rozlewamy do słoiczków, czy tam pojemniczków w których smalec chcemy trzymać i odstawiamy do całkowitego schłodzenia.


Przy robieniu smalcu bardzo ważne jest, żeby uzbroić się w cierpliwość i robić go cały czas na dosyć małym ogniu, nawet kiedy smalec się już wytopi, to przy dorzucaniu cebulki i przypraw niech ledwo mruga – chcemy, żeby cebulka się zeszkliła i oddała swój smak, a nie się spaliła.
Szczególnie jeśli chcemy mieć naprawdę dobry smalec, taki jak ten.
dodajdo.com

piątek, 21 sierpnia 2009

Karczek z grilla

Jedną z przyjemności gotowania latem jest możliwość przygotowywania posiłków na świeżym powietrzu na żywym ogniu, lub grillu. Jest coś niesamowicie pięknego w jedzeniu które pachnie dymem z ogniska. Dlatego nawet do węgli drzewnych na grillu zazwyczaj dorzucam kilka gałązek drzewa, które nada potrawie ten niepowtarzalny charakter.
Kiedyś już proponowałem wam grillowane owoce, brzoskwinie i ananasy, potem były bakłażany i wtedy ktoś nie wytrzymał i zaczął się domagać treściwego mięska. No więc, żeby nie było – to nie jest tak, że na ja to głównie robię owoce i warzywa na grillu, chociaż muszę przyznać, że od tamtych wpisów nie mam spokoju w gronie znajomych i co rusz ktoś mnie pyta czy dzisiaj też będą owoce grillowanie i jest wielce zdziwiony, jak odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie. Ale jakoś nie było do tej pory okazji, żeby się pochwalić grillowanym mięskiem, głównie dla tego, że nie przywiązuje zwykle wagi do robienia zalewy do niego. Trochę tak jak z sałatkami – robię, wrzucam mięso do kruszenia, później na grilla i zapominam – a następnym razem znów robię zalewę wymyślając z tego co mam pod ręką. Ale mam też kilka wypróbowanych baz na podstawie których zwykle robię resztę. Dziś więc wariacja na jedną z nich.


  • Ok. 0,5 kg karczku
  • 7 goździków
  • 3-4 kulki jałowca
  • kopiata łyżeczka mielonego kminku
  • łyżeczka pieprzu Cayenne
  • niecała łyżeczka soli
  • 2 łyżki sosu słodko-pikantnego Chilli
  • 1 łyżka sosu czosnkowego chilli
  • Łyżka miodu
  • Łyżka octu.
  • Oliwa lub olej.

Mięso kroimy w plastry grubości niecałego centymetra. Zalewy z podanych proporcji powinno starczyć na trochę więcej niż pół kilograma.
Goździki i jałowiec rozbijamy razem w moździerzu, dodajemy kminek, pieprz Cayenne i sól. Jeśli nie mamy mielonego kminku możemy oczywiście utrzeć w moździerzu razem z jałowcem i goździkami cały. Ja nie przepadam za ziarnkami kminku pałętającymi się miedzy zębami w czasie jedzenia, dla tego używam mielonego. Wszystko razem dokładnie mieszamy i przesypujemy do miseczki do której dodajemy resztę składników – sosy chilli, łyżkę miodu i ocet. Najlepiej użyć octu balsamicznego, można również użyć po prostu soku z cytryny, ale troszkę więcej niż łyżkę. Generalna zasada jakiej się trzymam przy większości zalew do mięsa na grilla, to taka, żeby było coś ostrego, trochę słodkiego i coś kwaśnego, oliwa/olej oraz pozostałe dodatki smakowe. Wszystko razem dokładnie mieszam, dolewam oliwy – mniej więcej połowę objętości tego co jest już w misce. Mieszam bardzo dokładnie, tak, żeby olej połączył się z pozostałymi składnikami i powstała jednolita emulsja. Emulsją dokładnie nacieram wszystkie plasterki mięsa, następnie układam je w misce i zalewam pozostałą częścią marynaty. Wsadzam do lodówki nawet na kilka godzin.


A potem to już wiadomo – grill i na grilla mięsko, co jakiś czas jeszcze przesmarować marynatą a później wcinać ze smakiem.
Bardzo smaczne.

dodajdo.com

środa, 19 sierpnia 2009

Fritata z kurczakiem i cukinią.

No i sami zostaliśmy z pierwszym kuchcikiem na gospodarstwie. Żona moja kochana zabrała drugiego kuchcika i gdzieś za Żywiec do jakiegoś pensjonatu się szkolić pojechała. No i dobrze jej tak. Czy się tam czegoś nowego dowie, to nie wiem, ale przynajmniej sobie odpocznie biedactwo, od nas, od sprzątania po nas i od gotowania nam wkoło. Znaczy się, dopóki nie wróci, no bo wtedy to pewnie sprzątania będzie miała za te wszystkie dni… Ja tam z resztą nie widzą, żeby strasznie tu było brudno. Ale ponoć ja nigdy nie widzę, jak ewidentnie jest. Pytam się kuchcika co na obiad zjemy. Trzylatkowi niespełna to trudno tak z głowy wymyślić potrawę jakąś, oprócz może kotlecików i tosta z dżemem. Więc poddałem mu kilka propozycji, które go nie zachwyciły i wtedy właśnie mnie olśniło i rzuciłem kolejną propozycję: „A może fritatę?” „Taaaaak! Fritatsy! Fritatsy! Będziemy jeść fritatsy!”.


  • 1 pojedyncza pierś z kurczaka,
  • 2 niewielkie ziemniaki
  • Pół obranej i wydrążonej cukinii [ok.300g]
  • 1 papryka czerwona
  • 3 ząbki czosnku
  • 6 jajek
  • Sól, pieprz, tymianek, oregano.
  • Odrobina curry.

Sprawa jest prosta – na oliwę wrzucamy ząbki czosnku – tak jak są, w całości. No, może je obieramy tylko z tych twardych łupinek, bo one później nieprzyjemnie w zębach szeleszczą. Do tego od razu posiekane w małą kosteczkę ziemniaki. Smażymy chwilę. Solimy odrobinę. Kiedy widzimy, że ziemniaczki już obsmażone ładnie ze wszystkich stron, to wrzucamy posiekaną pierś z kurczaka. Lekko oprószamy curry. Kiedy kurczaczek będzie ładnie biały ze wszystkich stron, to wrzucamy pokrojoną w kosteczkę, czy w niewielkie [ok.0,5 cm grubości] pół-plasterki cukinii. Po chwili paprykę i dusimy całość, przyprawiając oczywiście tymiankiem solą i pieprzem.

W osobnej miseczce roztrzepujemy razem jajka, dodajemy odrobinę soli i oregano. I tu się wam muszę do czegoś przyznać – ze skąpstwa stwierdziłem, że właściwie 5 jaj powinno starczyć, wcale nie musi być 6 jak mówią przepisy. Musi jak się okazuje. Dodatkowo nie wziąłem pod uwagę, że tego wszystkiego razem w tej patelni, to mi całkiem sporo wyszło.
Moje skąpstwo zaowocowało tym, że fritata rozwalała się totalnie, nie dało się jej przewrócić na drugą stronę a na koniec na talerzu nie prezentowała się zbyt okazale.
Tak czy siak – te 6 razem roztrzepanych jajec wlewamy na patelnię na to wszystko co się w niej tam dusi. Rozlewamy po całej patelni i smażymy podważając co jakiś czas boki, postępując podobnie jak przy smażeniu omleta. Kiedy już się zetnie dobrze z jednej strony, to wykonujemy najbardziej karkołomną operację. Bierzemy durzą pokrywkę, albo wielki talerz, albo co tam dużego uznamy i staramy się zsunąć nań naszą fritatę, tak, żeby pozostała w takim kształcie jak na patelni. Następnie patelnią przykrywamy całość i sprawnym ruchem obracamy. W efekcie powinniśmy na patelni mieć fritatę w całości, tak jak leżała wcześniej, tylko do góry nogami. Jeśli użyliście odpowiednio dużo jajek i się wam dobrze ścięły, to na pewno wam to pójdzie sprawniej niż mi. Smażymy jeszcze z tej drugiej strony chwilę, tak, żeby cały placek się nam ładnie ściął.
Placek kroimy w ćwiartki – podobnie jak ciasto, czy pizzę i podajemy.


Pierwszy kuchcik przestaje wreszcie powtarzać w kółko „Noooo! Kiedy wreszcie będziemy jeść te fritatsy?!?” i zabiera się do jedzenia. Pałaszowania właściwie. Sam nie wiem, czy faktycznie mu tak smakuje [bo dobre jest – muszę przyznać] czy to magia słowa „fritatsy” tak na niego działa.
Tak czy siak wcina całkiem sporą porcję i ku mojemu zaskoczeniu ogromnemu obiad który normalnie by starczył dla całej rodziny zjadamy praktycznie cały tylko we dwóch.

cukiniowy sierpień

dodajdo.com

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Jajka na chrupko kładzione na duszonej cukinii i boczku.

Goście wieczorem mi powiedzieli, że oczekują jakiegoś niezwykłego śniadania, z tych takich co to na blogu widzieli. No i co… sam se nagrabiłem – jak to mówią. Jajka w koszulkach to już mojej żonie ostatnio bokiem wychodziły, za to jej ulubiony typ, to jajka na chrupko. Poza tym okazało się, że śmietany akurat nie ma, a do jajek w koszulkach sosy najczęściej podaję oparte o śmietanę. Więc postanowiłem zadowolić i żonę i gości i jeszcze polecieć sezonowo i skorzystać z darów ogródka.



Dla 5 osób:
  • 5 jajek
  • Pół cukinii
  • 1 niewielka cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 pomidory
  • 1 gałązka selera naciowego
  • Zioła prowansalskie, sól, pieprz.
  • 5 plasterków boczku wędzonego.
  • Olej do głębokiego smażenia.

Cebulkę siekamy, czosnaczek też. Szklimy na oliwie na patelni. Dorzucamy posiekaną cukinię i seler naciowy. Przyprawiamy. Dorzucamy posiekane pomidorki. Razem chwilę dusimy.

W garnku rozgrzewamy olej. Kiedy się porządnie rozgrzeje będziemy na nim robili jajka na chrupko. Dokładniej rzecz ujmując powinniśmy to robić tak jak już kiedyś pokazywałem. Natomiast w skrócie – jajka wlewamy do oleju z filiżanki i nagarniamy łyżką starając się, żeby się całkiem nie rozwaliły. Podobnie jak przy jajkach w koszulkach, tylko bardzo szybko i olej bardziej pryska.
Na osobnej patelence podsmażamy boczek.
Na talerz wykładamy duszone warzywa, na nie układamy po plastrze boczku, na górę jajko. Obsypujemy delikatnie solą i pieprzem podajemy.
Goście są zadowoleni bardzo, mówią, że takiego czegoś jeszcze nigdy nie jedli i cieszą się, że ich śniadanie będzie na blogu. Żona również zadowolona. My też jesteśmy zadowoleni aż do momentu w którym sobie przypominamy na koniec śniadania, że przecież chcieliśmy całość kompozycji posypać pokruszoną fetą. Goście muszą być rzeczywiście zadowoleni ze śniadania, bo od razu nam to niedopatrzenie wybaczają.


A ja o wyciągniętej fecie zapominam, leży przez cały dzień w upale i na koniec dnia nadaje się tylko na kompost.
Jak śrubka z gwintem.
Muszę coś ze sobą zrobić, bo moje zakręcenie przekracza już ostatnio wszelkie dopuszczalne normy, nawet jak na mnie.

cukiniowy sierpień

dodajdo.com

sobota, 15 sierpnia 2009

Tarta-quiche z indykiem i porem.

Deser urodzinowy naszej przyjaciółki zebrał tak bardzo pochlebne opinie, ze miałem obawy wrzucać tą tarte, bo to bardzo proste danie i wizualnie też nie prezentuje się aż tak ładnie jak owa panna cotta. Ale pomyślałem sobie, że przecież sam wiele razy podkreślałem fakt, że w prostocie siła, więc nie będę teraz udawał, że ja to od dziś w kuchni tylko takie ą-ę robię i „pospolitych” potraw się nie tykam. Z resztą pospolitą bym tej tarty nie nazwał.


  • Ok. 600 g piersi z indyka
  • 1 duży por
  • 1 jajko
  • Ok. 150 g śmietany 18%
  • Ok. 100g sera żółtego.
  • 4 łyżki sosu imbirowego z soją.
  • Oliwa do smażenia.
  • Szczypta curry
  • Sól, pieprz.
Na ciasto:
  • 30 dkg mąki
  • 18 dkg masła
  • Szczypta soli
  • Łyżka zimnej wody.

Kruche ciasto na tartę robi się niesłychanie prosto - wyrabiamy mąkę i sól z posiekanym masłem, dodajemy łyżkę wody i wyrabiamy jednolite ciasto. A w nazwie pozwoliłem sobie napisać quiche, bo ciasto na quicha robię bardzo podobnie, daję po prostu zazwyczaj trochę mniej masła, ale jeśli chodzi o nadzienie itd, to spokojnie możemy używać tych nazw wymiennie. Gotowe ciasto lepimy w kulę, owijamy folią i wrzucamy do lodówki.

Na patelni rozgrzewam oliwę, na nią wsypuję odrobinę curry, wrzucam posiekanego indyka i posiekany por. Do tego dania używam całego pora – łącznie z zielonymi częściami – jak się podduszą chwilę z mięsem, a później zapieką w cieście, to nie powinny być takie łykowate. Ale oczywiście, jeśli ktoś woli użyć tylko białej części pora, to jak najbardziej – trzeba tylko znacznie zwiększyć ilość i użyć co najmniej 2 porów, o ile nie więcej.

Duszę chwilę, doprawiam solą, pieprzem i 3 łyżkami sosu imbirowego z soją. Nie będę już robił dodatkowej reklamy, ale jeśli ktoś śledzi moje posty to łatwo się zorientuje jaka firma wypuściła taki sos i skąd go mam.

W miseczce mieszam śmietanę z jajkiem, dodaję do tego starty na drobnej tarce ser żółty, sól pieprz i jeszcze łyżka sosu imbirowego.


Formę na tarte smarujemy masłem, czy oliwą czy innym tłuszczem. Ciasto rozwałkowujemy na grubość ok. 3mm. Układamy w formie, spód nakłuwamy gdzieniegdzie widelcem, do środka ładujemy nadzienie z indyka i pora, zlewamy z góry sosem śmietanowo-serowym. Ja, ponieważ miałem dużo ciasta, zrobiłem jeszcze warstwę wierzchnią z niego, ale bez niej też bardzo ładnie wygląda i nic nie traci na smaku.
Wrzucamy do piekarnika 200 o C, na jakieś 30 min, aż ciasto się zrumieni, a sos śmietanowo – serowy będzie ładnie bulgotał na wierzchu.

A jeśli jeszcze ciasta nam zostało, to możemy wykorzystać je na szybki deser wyklejając nim małe tartinki, do środka wrzucając po plastrze jabłka i cytryny, posypać cukrem wanilinowym i zwykłym i zapiec.


=============================================================

A teraz coś z zupełnie innej beczki.
Strasznie niebezpieczne czasy nastały, teraz to już nawet ludzie po blogach latają i strzelają do innych. No i właśnie Tili z z kuchni szczęścia ustrzeliła mnie była w samo serce nieomalże nominując mnię jednocześnie do nagrody kreative blogger i beautiful blog. Za co oczywiście jej bardzo dziękuję, strasznie to miłe dla mnie. Kiedyś już mnie ten zaszczyt spotkał ze strony Malinowej, pisałem wtedy długie i zawiłe wyjaśnienie, dlaczego nie biorę udziału w łańcuszkach. Więc teraz wypada mi napisać wyjaśnienie dlaczego tym razem robię wyjątek. Tym razem oprócz łańcuszkowego przyznawania sobie nagród [które jest oczywiście również bardzo miłe], mamy do czynienia z tzw. elementem poznawczym. Tzn – każdy nominowany, tudzież ustrzelony powinien napisać o sobie parę rzeczy – śmiesznych, nie śmiesznych, istotnych lub nie bardzo. Tak więc ja zaraz o sobie z chęcią coś napiszę, jak również z chęcią dowiem się kilku ciekawostek o 7 czy właściwie 8miu bloggerach/bloggerkach których twórczość niezwykle lubię i cenię.




Zasady ustrzelenia:
1) Należy podać linka do osoby, która nas ustrzeliła
2) Zacytować na swoim blogu reguły zabawy
3) Wpisać 6 nieważnych, śmiesznych rzeczy na swój temat
4) "Strzelić" następnych 6 osób
5) Uprzedzić ww. osoby pisząc post na ich blogu

Zasady KBA i BBA:
1) Podziękować osobie, która Cię nominowała.
2) Skopiować logo Kreativ Blogger Award i umieścić na blogu
3) Zamieścić również link do osoby, która Cię nominowała
4) Napisać o sobie 7 rzeczy, które mogą kogoś zainteresować
5) Wybrać 7 blogów do nagrody
6) Umieścić linki do nominowanych blogów
7) Na każdym z nich umieścić komentarz, tak aby wiedzieli, że zostali wybrani.

Chciałbym również niniejszym ustrzelić i nominować do KBA i BBA, i poczytać coś ciekawego, tudzież coś więcej niż mogłem poczytać do tej pory o poszczególnych osobach:

Mafilka z bloga zaczynam kucharzenie

Mysza-klapsiara z knedlika

Agata z jej kuchni

Fingerfood z partymani

Krzysiek z simple cooking pleasures

Notme z qchni
oraz
I.nna i Magdaro z drobno mielonego kawowego bloga


A o mnie:

1. Nie będę pisał, że lubię gotować, bo to chyba oczywiste, biorąc pod uwagę tematykę bloga. Mogę za to napisać, że chyba nie chciałbym tego nigdy robić zawodowo. Powtarzalność i trzymanie się ściśle przepisu to nie dla mnie.
2. Chciałbym pewnego dnia mieć w kuchni ładne meble i porządne wyposażenie. Ale nie jestem gadżeciarzem [a w każdym bądź razie nie jakimś ekstremalnym], więc staram się wykorzystywać to co mam, pomimo pewnej ułomności/ubogości dostępnych środków. Z resztą w ogóle myślę, że ograniczenia w materii wzmagają kreatywność.
3. Lubię dobrą kawę, co nie jest w sumie niczym niezwykłym w świecie kulinarnym, lubię dobre czerwone wino, bardzo lubię poznawać nowe smaki, ale jednocześnie mam ciągotki do tradycyjnej prostoty kuchni naszych ojców/matek/babć, prababć.
4. Kiedyś marzyłem o tym, że na emeryturze wyprowadzę się do Grecji, i będę żył hodując owce i uprawiając zioła i niewielką winnicę. Teraz to marzenie trochę wyblakło – być może dla tego, że w jakiejś malutkiej części realizuje się już teraz, bez czekania na emeryturę.
5. Pracuję w domu i z roku na rok coraz trudniej mi sobie wyobrazić, że mógłbym zostawiać codziennie moją rodzinę na 8 albo i więcej godzin i wracać dopiero wieczorem.
6. Jestem w dużej mierze typem „wizualnym”. Pomijając fakt, że na co dzień zajmuję się działką bezpośrednio związaną z tym, że coś ma fajnie wyglądać, to najczęściej do gotowania i wymyślania nowych potraw inspirują mnie nie tyle przepisy co obrazy i to jak coś wygląda na talerzu ma dla mnie duże znaczenie. A poza tym uwielbiam oglądać ładne rzeczy, mogę spędzać godziny na oglądaniu ładnych rzeczy.
7. Jestem zafascynowany osobą Jezusa Chrystusa i to jest moja największa pasja. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o jego fanklubie.

Tyle, na razie. Miało być siedem, jest siedem.

dodajdo.com

czwartek, 13 sierpnia 2009

Panna cotta na gruszce glazurowanej.

Wczoraj urodziny miał ktoś wyjątkowy. Zaprosiliśmy go więc na śniadanie, ale pomyślałem sobie, że jajka zapiekane z fetą i łososiem, to trochę za mało wyjątkowe jak dla kogoś takiego. I postanowiłem wstać o 6.00 rano, żeby przygotować deser. Niestety podobno o 6.00 rano podniosłem tylko dzwoniący telefon i z nieprzytomnym wzrokiem zapytałem po kiego grzyba nastawiłem ten budzik tak wcześnie i wyłączyłem. Podobno, bo ja nawet nie pamiętam, żebym tak zrobił. Ale na szczęście to nie koniec historii, zawziąłem się w sobie i stwierdziłem, że nie może być tak, żeby z powodu mojego śpiochowstwa ktoś taki był nie dość uhonorowany w swoje urodziny. Deser został dostarczony wieczorem, do rąk własnych, ale przyznam szczerze, że gdybym go robił o tej 6tej rano, to raczej byłaby to wersja minimal w stosunku do tego co powstało popołudniu.


A to było tak:
  • 350 ml śmietanki 30%
  • 250 ml mleka
  • 1/2 szklanki cukru
  • Laska wanilii.
  • 1 łyżka żelatyny.
  • 1-2 Gruszki
  • 1/3 szklanki wody
  • 4 łyżki cukru
  • Plasterek cytryny
  • 50ml baileysa
  • 50 ml adwokatu,
  • 2 zółtka
  • 4 łyżeczki cukru pudru,
  • 1 łyżeczka cukru wanilinowego
  • 2 łyżeczki kakao rozpuszczalnego
  • Cukier na ozdoby.

Na początek zrobiłem panna cottę. Szczerze powiedziawszy znam parę trochę się różniących przepisów na panna cottę i oczywiście ostatecznie i tak zrobiłem po swojemu. Do garnka wlałem śmietankę i mleko, wymieszałem z cukrem. Laskę wanilii rozciąłem na pół, sprawnym ruchem noża wyskrobałem ze środka nasionka… no dobra – szczerze – nóż mi objechał i rozciąłem na pół do połowy, a później też na pół, tylko zupełnie inne niż tamto pół, przez co wyskrobywanie ziarenek na koniec wcale nie było takie proste i skrobałem tym nożem i skrobałem. Reasumując – jak komuś się uda rozciąć na pół i wprawnym ruchem wyskrobać nasionka, to gratuluje – tym lepiej dla niego. Nasionka wrzuciłem do śmietanki. Skórkę z resztą też, chociaż na koniec ją odłowię. Gotujemy całość na niewielkim ogniu, dość długo, mieszając cały czas, aż płyn trochę odparuje i przy okazji zgęstnieje. Odławiamy skórki wanilii. Mogą nam się przydać do dekoracji, więc nie wyrzucamy ich od razu. Śmietankę ściągnąłem z ognia i dodałem łyżkę żelatyny. Cały czas mieszając. Zostawiamy na chwilę, żeby lekko ostudziło się było. Foremki do których będziemy panna cottę wlewać możemy lekko wysmarować oliwą. Najlepiej oczywiście mieć takie ładne wysokie foremki na panna cottę, ale ja ich nie miałem, a zwykłe kokilki wydawały mi się za niskie, więc użyłem czterech filiżanek. No i oczywiście zapomniałem posmarować oliwą. Tragedii nie było, ale gorzej się na koniec wyciągało.
No i tyle – teraz napełnione foremki do lodówki na co najmniej 4 godziny.


Po co najmniej 3 godzinach [ja zabrałem się do dalszej roboty po 4] zająłem się resztą. Gruszkę pokroiłem w plastry. Robiłem 4 porcje i potrzebne mi były plastry o największej średnicy, więc wyciąłem je w sumie z 2 gruszek. Resztę możemy zjeść, albo zostawić do ozdoby na koniec.
Te plastry glazurowałem w niewielkiej ilości wody z 4 łyżkami kopiatymi cukru, gotując na małym ogniu, aż ilość płynu zmniejszyła się przynajmniej o połowę. Dorzuciłem też plaster cytryny, smak nie był słodko-mdły.
Kiedy ilość płynu zmniejszyła się do połowy zestawiłem garnek z palnika i odstawiłem do ostygnięcia.

Sos. Trochę podobny do sosu zabaione. Na garnku z gotującą się wodą postawiłem miskę, tak, żeby nie stykała się z wodą – żeby podgrzewała ją jedynie para. Do tej miski wlałem baileysa i adwokat, oraz 2 żółtka i cukier-puder i cukier wanilinowy. Mieszałem trzepaczką, aż uzyskałem jednolitą masę. Właściwie po tym też mieszałem. Kiedy sos zaczął gęstnieć i nieco przybierać konsystencję kremu dosypałem jeszcze kakao rozpuszczalnego. Później podgrzewałem nad parą na bardzo małym ogniu, cały czas mieszając jeszcze ok. 10 min. aż sos miał zupełnie kremową konsystencję.

Cukier roztopiłem na patelence na karmel. Tak naprawdę to zrobiłem to w 2 turach – pierwsza jeszcze zanim się zabrałem za gruszki – w tym rzucie zrobiłem te takie stojące ozdoby-kratki z zastygniętego karmelu. Drugi rzut na sam koniec posłużył mi do zrobienia tej pajęczynki na ułożonej kompozycji.

A układałem tak: trochę sosu na talerz, na niego plaster gruszki glazurowanej. Na to panna cota. Ją najłatwiej wyjąc z foremek zanurzając je na chwilę we wrzącej wodzie. Na dno deseru opadły wszystkie ziarenka wanilii co stworzyło dodatkowo ciekawy efekt wizualny – takiej czarnej czapeczki. Całość możemy ustroić laską wanilii, listkami mięty lub melisy, kawałkami gruszki. Na wierzch sos baileysowy i karmelowa pajęczynka.
Wszystko.


Nie jestem bardzo deserowym chłopakiem, bardzo rzadko je robię dlatego zajęło mi to trochę czasu, ale wbrew pozorom, ten deser jest znacznie prostszy niż na to wygląda.

A poza tym dla wyjątkowych ludzi, warto poświęcić trochę więcej czasu niż na zrobienie budyniu z paczki. Nasza kochana, a tobie życzę, żeby za rok kto inny już dla Ciebie zrobił deser i zaserwował ci jeszcze pyszniejsze śniadanie. Nie tylko ze względu na moje wrodzone lenistwo.
dodajdo.com

niedziela, 9 sierpnia 2009

Tarta z ciasta francuskiego z kurczakiem curry, selerem naciowym i rokpolem.

Bardzo proste, dosyć szybkie, bardzo smaczne. Wymyśliłem, bo trzeba było zrobić szybki obiad, a poza tym ta kombinacja smakowa chodziła za mną już kilka dni.


  • 1 paczka ciasta francuskiego
  • 1 spora pierś z kurczaka.
  • Ok. 1/2 średniego selera naciowego.
  • 100 g sera pleśniowego typu rokpol [bądź jakiś inny rogfourt’owaty]
  • Ok. 7 łyżek śmietany 30%
  • Łyżka curry
  • Nieduża cebula
  • Sos sojowy, sól, pieprz.
  • Pomidorki koktajlowe.
  • Oliwa do smażenia.

Cebulę siekamy i smażymy na oliwie, kiedy się zeszkli wsypujemy curry i chwilę smażymy razem. Następnie dorzucamy posiekaną w niedużą kostkę pierś z kurczaka i obsmażamy ze wszystkich stron. Wlewamy śmietankę, mieszamy. Dorzucamy posiekanego selera, dusimy chwilę razem, doprawiamy sosem sojowym, solą i pieprzem. Na blasze wysmarowanej oliwą rozkładamy płat ciasta francuskiego, brzegi lekko zawijamy a na środek wykładamy nadzienie. Posypujemy równomiernie pokruszonym lub pokrojonym w drobną kostkę serem pleśniowym, układamy pomidorki koktajlowe pokrojone w plasterki. I do piekarnika rozgrzanego na jakieś 200 oC na ok. 15 min. – ciasto powinno ładnie wyrosnąć i się zrumienić, a ser się roztopić.

Oczywiście, jeśli ktoś nie lubi sera pleśniowego, można również zrobić wersję np. z serem feta.


Ważna uwaga – warto na środek ułożyć podwójną warstwę ciasta, bo jeśli nadzienie wypuści nam jeszcze trochę soków, to niestety jest spora szansa, że spód z jednej warstwy się rozwali.
Smaczne i fajne danie na leniwy kuchennie dzień.

dodajdo.com

piątek, 7 sierpnia 2009

Jajka w koszulkach na cukinii, oblane sosem śmietanowym.

Sierpniowe śniadania. Jajka w koszulkach już znamy wszyscy, ale w kuchni najpiękniejsze jest to, że każdy miesiąc oznacza co innego. Bo dobra kuchnia to kuchnia sezonowa, w której bierzemy świeże, najlepsze dostępne składniki i na ich bazie przygotowujemy pyszne jedzenie.


A żeby przyrządzić jajka w koszulkach na cukinii dla 4 osób potrzebujemy:
  • 4 średnie jajka
  • 8 plasterków cukinii [bardzo ładnie prezentuje się żółta cukinia, ale żaden wymóg]
  • 4 plasterki salami
  • Sos sojowy ok.2 łyżek,
  • Świeży cząber,
  • Niewielki ząbek czosnku
  • Zioła prowansalskie
  • Oliwa,
  • 2-3 grube plastry cebuli
  • Łyżka masła
  • 3-4 łyżki śmietanki 30%
  • 1-2 łyżki śmietany 18%
  • Ocet do gotowania jajek.

Jajka w koszulkach jak przygotować już chyba wiecie. W jajkach poszetowych fajne jest to, że można je przygotować wcześniej, odłożyć na bok, a później tylko wrzucić do gorącej wody chwilę przed podaniem. Czasami z tego korzystam, żeby się od razu przy śniadaniu nie zakręcić w kuchni, jak paczka draży, robiąc 5 rzeczy na raz.

Sos sojowy zmieszałem z posiekanym cząbrem, ziołami, oliwą i wycisnąłem do tego czosnek. Jeśli nie macie świeżego cząbru, możecie po prostu go pominąć albo dodać odrobinę więcej ziół prowansalskich w których skład cząber wchodzi. Taką zalewą oblałem plasterki cukinii i odstawiłem na chwilkę na bok. Fajnie, jeśli cukinia jest w miarę młoda, bo gniazdo nasienne i jego okolice nie są wtedy takie gąbczaste i nie trzeba go koniecznie wykrawać.


Na patelni grillowej przesmażyłem szybciutko plasterki salami i odłożyłem je na talerz. Na tłuszczu który się z niego wytopił smażę cukinie. Z dwóch stron.
W tym czasie siekam cebulę i na osobnej patelni roztapiam masło. Cebulkę duszę w maśle na niewielkim ogniu, aż się zeszkli. Dodaję śmietany 30%, na małym ogniu gotuję mieszając, aż śmietana zgęstnieje. Dodaję wtedy śmietanę 18% i znów mieszam, aż całość będzie ładnie jednolita i będzie miała kremową konsystencję [oczywiście pomijając kosteczki cebuli].

Na talerzu układamy po 2 plasterki cukinii, przekładając je plastrem salami. Na górę kładziemy jajko i oblewamy sosem śmietanowo-cebulowym. Na wierzch opcjonalnie sól i pieprz. Można też przyozdobić jakimś zielonym habeziem zerwanym w ogrodzie. Szczypior na ten przykład.



Bardzo smaczne to jest, muszę skromnie przyznać.

cukiniowy sierpień


dodajdo.com

środa, 5 sierpnia 2009

Polędwiczki w orzechach na duszonych warzywach.

Strasznie lubię robić polędwiczki wieprzowe. Nie wiem właściwie czemu ale zawsze mam wrażenie, że dają one o wiele większe pole do kreatywności, chociaż tak naprawdę przecież nie różnią się w niczym od innego mięsa. Tak czy siak – moja żona najlepsza na świecie wymyśliła, że może by je tak obtoczyć w orzechach. Ja trochę w przebłysku kreatywności – właściwie to był taki przebłysk, że mi się nie chciało tyle orzechów obierać – stwierdziłem, że może być w orzechach i migdałach. No więc co tu dużo gadać – wziąłem się do roboty.


  • 2 polędwiczki wołowe.
  • 1/3 paczki migdałów siekanych
  • Podobna ilość orzechów [wiem – powinienem zważyć ile nałupałem – zupełnie nieprofesjonalnie się zachwałem]
  • Sól, pieprz, oliwa z oliwek.
  • Odrobina słodkiej papryki
  • Szczypta tymianku.
  • Jajko do panierki.
  • 1 cebula czerwona
  • ząbal – dwa czosnku
  • 1 spory pomidor
  • 1 średnia cukinia
  • Papryka kolorowa
  • Sos sojowy,
  • Sól, pieprz, zioła prowansalskie, odrobina świeżego cząbru.
  • Szczypta utłuczonych ziaren kolendry.

Sprawa niesłychanie prosta – polędwiczki kroimy poprzecznie na niewielkie kotleciki, rozgniatamy ręką, smarujemy oliwą i posypujemy przyprawami [sól,pieprz, tymianek, papryka], lekko je wgniatając w medalioniki. Bardzo lubię smak polędwiczek, dlatego używam dość skromnej mieszanki przypraw, która go nie zagłuszy a jedynie pozwoli mu się wydobyć. Możemy teraz mięsko odłożyć na chwilę do lodówki, niech sobie lekko skruszeje, a my zajmiemy się siekaniem warzyw.

Właściwie to przyrządzamy je bardzo podobnie do klasycznego ratatuja. Posiekaną cebulę szklimy na oliwie, dorzucamy posiekany czosnek. Potem cukinię pokrojoną w kosteczkę i paprykę. Na koniec, jak już wszystko lekko się poddusi pomidorek w kosteczkę. Doprawiamy sosem sojowym i przyprawami. Dusimy jeszcze chwilę razem na niewielkim ogniu.

Kotleciki obtaczamy w jajku i w posiekanych orzechach z migdałami i smażymy z obydwu stron.

Układamy na talerzu warzywa, na nich kotleciki.
Jak powiedzieli moi goście: Kann man essen.


cukiniowy sierpień



Ja to się jeszcze chciałem pochwalić – wczoraj dostałem paczkę z tao-tao, w środku była piękna kartka z podziękowaniami za udział w konkursie i gratulacjami wygranej podpisany przez firmę tao-tao i pozytywną kuchnię. To ja bardzo dziękuję, było mi bardzo miło wziąć udział w tym konkursie, bardzo żałuję, że pogoda nad polską w tamtym terminie okazała się być tak mało sprzyjająca grillowaniu. A w paczce oprócz 4 obiecanych sosów [imbirowego z soją, śliwkowego, słodko-pikantnego chili i czosnkowego chili] znalazłem jeszcze puszkę moich ulubionych orzeszków w polewie wasabi, puszkę orzeszków w polewie sojowej i krakersów orientalnych.
Jeszcze raz bardzo dziękuję Dorocie z pozytywnej kuchni która taki konkurs zorganizowała, jak również firmie tao-tao za nagrodę. Myślę, że już niedługo będzie można znaleźć na moim blogu przepisy z wykorzystaniem owych czterech sosów.

dodajdo.com

niedziela, 2 sierpnia 2009

Jajka zapiekane z fetą i łososiem.

Wyprawa po drugi freakstockowy kubek średnio udana jak na razie. Tzn – nie maja już chyba tych kubków półlitrowych za to mam jakiś mniejszy i dostałem fajną buteleczkę na wodę którą można przypiąć do paska, gaci czy gdzie tam kto chce. Ale tak sobie myślę – co was to, jako czytelników bloga kulinarnego, w ogóle obchodzi. To może przejdę do zagadnienia podstawowego jakim jest pożywienie. Nie freakstokowe pożywienie rzecz jasna – chociaż to też mógłby być ciekawy temat – czy festiwalowe jedzenie może być dobre i dla czego łatwiej o to na zachodzie niż w Polsce.


Natomiast żeby uraczyć żonę, gości czy kogo tam mamy w domu akurat, pysznym śniadaniem nie koniecznie majowym, potrzebujemy dla 4 osób:

  • 4 średnie, względnie duże jajka
  • Ok. 50 -70 g. łososia wędzonego
  • Parę plastrów fety, bądź sera typu feta
  • Ok. 8 łyżek śmietany 12lub18%
  • Trochę startego żółtego sera
  • Sól, pieprz.
  • Odrobina masła do natarcia kokilek.
  • Koperek do ozdoby.

Rozgrzewamy piekarnik do około 200 oC. Kokilki smarujemy masłem, układamy na spód po kilka kawałków fety, i porwanego, bądź posiekanego łososia. Wbijamy na to jajko, ostrożnie, żeby nie rozwalić żółtka. Ideałem jest, jeśli białko się ładnie rozleje dookoła a żółtaczko zostanie pięknie ułożone centralnie na środku kokilki, jednak jak się znajdzie taki, któremu to wychodzi w 100 procentach przypadków, to mu chyba … pogratuluję.
Łyżką nakładamy śmietanę – tworząc wianuszek dookoła żółtka – średnio po jakieś 2 łyżki śmietany powinno całkiem wystarczyć. Sól, pieprz, i obsypujemy startym serem żółtym.
Wkładamy do foremki do której nalewamy wrzącej wody – tak mniej więcej do 1/3 wysokości kokilek. Do piekarnika na około 15 min. – wszystko zależy od stanu ścięcia żółtka jaki nam najbardziej odpowiada.
Kokilki wyciągamy z wody – jeśli feta puściła wodę, to możemy ją delikatnie wylać z kokilek. Na wierzchu układamy jeszcze kawałek łososia i koperki dla ozdoby. Możemy wetknąć kawałek świeżego pieczywa.



Podajemy, goście, nawet tacy co się na kucharzy uczą pytają co to jest i biorą przepisy.
dodajdo.com
Blog Widget by LinkWithin