sobota, 30 maja 2009

Śniadaniowa sałatka parówkowa na ciepło.

No to chyba niestety ostatnie śniadaniowa propozycja w majowych śniadaniach, bo od piątku jestem w górach na męskim wypadzie, za to bardzo prosta, szybka i pyszna. Korzystam jak mogę z tego, że w ogródku teraz sporo zieleniny, jak z resztą zauważyliście takie rzeczy jak Rukola, szczypior czy cebula szalotka pojawiają się cały czas na stole. Ale na razie się nam nie przejadło, więc jest dobrze.


  • 4 parówki
  • 2 pomidory
  • Ser feta
  • Kilka oliwek
  • Świeży cząber
  • Rukola
  • Pietrucha
  • Szczypior szalotki.
  • Odrobina ostrej papryki

Na patelni przesmażam parówki, obsypuję je lekko papryką. Dorzucam pomidorki pokrojone w ćwiartki. Posypuję pokruszonym serem feta, sól pieprz, potargany świeży cząber i oliwki. Chwilę zapiekam razem.
Na talerzu układam rukolę, na nią wykładam zawartość patelni, posypuję pietruchą i szczypiorem, skrapiam lekko oliwą.
Voila!


Naprawdę pyszne. Można też użyć zamiast paróweczek kabanosów, albo parówek z chilli.

Majowe sniadanie
dodajdo.com

piątek, 29 maja 2009

Pasta z wędzonej makreli i czerwonej fasolki, oraz ratatuja

Dwie pieczenie na jednym ogniu dzisiaj załatwimy. Właściwie jedną na ogniu i właściwie to nie jest pieczeń. Bagietkę z pastą z wędzonej makreli proponuję na śniadanie, natomiast tą z ratatują jako świetny dodatek do grilla. Chociaż muszę powiedzieć, że i w jedną i w drugą stronę obydwie się świetnie nadają. Ratatuja wymaga tylko chwili dłużej spędzonej przy garach, i z tego względu pewnie odpada jako przysmak śniadaniowy w większość zabieganych poranków.


Na pastę z wędzonej makreli:
  • 1 wędzona makrela
  • 1 puszka fasolki czerwonej
  • Niewielki pęczek natki pietruszki
  • Odrobina szczypiorku
  • Ze 2-3 łyżki majonezu
  • Sól,
  • Pieprz


Makrelę dokładnie obieramy z ości, mieszamy z odsączoną fasolką i posiekaną pietruszką i szczypiorkiem. Dodajemy majonez, doprawiamy do smaku. Pomysł na tą pastę zawdzięczam Karolowi Okrasie, chociaż muszę przyznać, że polegało to na tym, że przeglądając jego książkę zauważyłem fajną fotografię i stwierdziłem, że może coś takiego zrobię, ale z tego co kojarzę miał on odrobinę dłuższą listę składników. Tak czy siak – potrawa przygotowana jako przystawka na ogrodową imprezę świetnie sprawdziła się również w postaci śniadaniowej. Polecam serdecznie, bo jest bardzo smaczna. Na imprezie ogrodowej podana z bagietką, na śniadanko z domowych chlebem – w obydwu postaciach bardzo przekonywująca.

Majowe sniadanie

Na ratatuję:
  • 2 cebulę
  • 3 ząbki czosnku
  • Bakłażan
  • 2 papryki
  • Ze 3 pomidory
  • Kilka czarnych oliwek
  • Oliwa z oliwek
  • Sól,
  • Pieprz
  • Rozmaryn,
  • Ziarna kolendry.

Siekamy wszystko ładnie, pomidory sparzamy i obieramy ze skóry. Następnie na patelni z oliwą szklimy ładnie cebulkę, dodajemy czosnek. Wrzucamy po kolei paprykę i bakłażana. Ideałem byłoby również wrzucić cukinię, ale sezon cukiniowy dopiero się rozpocznie niebawem i po prostu nie dostałem jej nigdzie. Po chwili dodajemy pokrojone w cząstki pomidory i kilka oliwek. Uwielbiam oliwki i z chęcią dodałbym ich więcej, ale jakoś tak się składa, że za każdym razem jak to zrobię muszę później obserwować jak ludzie wybierają oliwki ze swoich potraw i układają stosy oliwkowe na bokach swoich talerzy. Tutaj na szczęście udało mi się kilka zakamuflować. Ja do ratatuji dodaję również rozmaryn, chociaż nie znajdziecie go w podstawowym przepisie, to również po prostu go uwielbiam więc tutaj wylądował. Gdybym miał świeżą bazylię, która to cholera nie chce rosnąc w moim ogródku to też bym ją wrzucił. Z resztą w ogóle polecam wam eksperymentowanie z dodawaniem świeżych ziół które lubicie. W końcu to nam ma smakować! Kilka ziaren kolendry utłukłem jeszcze razem z rozmarynem. Sól, pieprz. Duszenie dziada przez jakieś 15-20 min.



dodajdo.com

środa, 27 maja 2009

Dymfok.

To był niezwykle udany tydzień urodzinowy, kulminacja jego miała miejsce w weekend, kiedy to zjechali przyjaciele z życzeniami, prezentami, ale to co najistotniejsze, to to, że po prostu byli. A w niedziele wszyscy razem świętowaliśmy na wielkiej imprezie ogrodowej. Niesamowite jest to, że jeszcze 4-5lat temu nikt z nas by nie pomyślał, że ponad połowę świętujących urodziny kogokolwiek z nas, będzie stanowiła ogromna chmara rozbrykanych dzieciaków. No cóż… czas leci, taki życia krąg.
Postanowiłem pochwalić się niezwykłym tortem – nie ja go robiłem, tylko dostałem, ale jak widzicie na zdjęciach jest nierozerwalnie związany z tym blogiem, więc grzechem byłoby nie umieszczenie go tutaj. Autorka tego niesamowitego dzieła nie prowadzi niestety żadnego bloga kulinarnego [na razie], żebym mógł do niej odsyłać, czego niezmiernie żałuję, bo prawda jest taka, że jeśli chodzi o torty, ciasta, ciasteczka i inne słodkości, to potrafi cuda. Dla dociekliwych mogę tylko dać wskazówkę, że takie talenty można czasem odnaleźć wśród mniamowiczów.


Bardzo dziękuję wszystkim za ten niezwykły tydzień i za wspaniałą imprezę w niedzielę. No i za prezenty – to niby najmniej ważne, ale prawda jest taka, że już dawno nie byłem tak ubłogosławiony przeróżnymi dobrami materialnymi jak w ciągu tego tygodnia ;)



A teraz do tytułu – co to, kurka, jest ten dymfok? Otóż na Śląsku Cieszyńskim tak mówi się na specjalny kociołek stawiany bezpośrednio na ognisku, szczelnie zamykany od góry, w którym przyrządza się potrawę która z resztą wzięła swą nazwę od naczynia. Tak więc dymfok to zarówno kociołek – bardzo podobny do węgierskich kociołków ogniskowych – najczęściej ciężki, żeliwny; jak i potrawa w nim ugotowana.
W tradycji Cieszyńskiej dymfok był mocno związany z zielonymi świątkami, czyli dniem pięćdziesiątnicy – zesłania ducha świętego. Wtedy oprócz nieodłącznej jajecznicy z ogniska spożywało się również na świeżym powietrzu ową potrawę.


Na dymfoka oprócz kociołka potrzebujemy:
  • Kapustę świeżą – ważne, żeby miała duże i w miarę elastyczne liście.
  • ok. 2 kg ziemniaków
  • kilka marchewek
  • pietruszka
  • ze 4 cebule
  • kiełbasa
  • boczek.
  • ew. słonina
  • sól,
  • pieprz.

Ziemniaki oczywiście obieramy, i kroimy w plasterki - to najbardziej czasochłonna część pracy. Podobnie postępujemy z marchewą i pietruszką. Kiełbasę, boczek i słoninę też kroimy w plastry.
Kociołek wykładamy liśćmi kapusty. Następnie warstwami układamy boczek, ziemniaki i marchewkę, cebulę, kiełbasę, i tak aż zapełnimy kociołek. Jeśli mamy słoninę, to dobrze położyć ją jako pierwszą warstwę i układać na bokach – wytopi się z niej w ten sposób tłuszcz, który uchroni również kapustę przed przypaleniem. Oczywiście warstwy przesypujemy również solą i pieprzem – oraz innymi przyprawami, jeśli mamy taką chęć. Kiedy kociołek jest już pełny staramy się ugnieść wszystko ręką i ułożyć jeszcze jakieś warstwy na górę – podczas pieczenia wszystko się skurczy – więc będzie jedzenia trochę mniej niż nam się teraz wydaje. Jako ostatnią warstwę kładziemy liście kapusty – w ten sposób cała nasza potrawa jest otoczona ze wszystkich stron kapustą.
Zakręcamy pokrywę i stawiamy w ogniu na ok. godzinę – półtorej – co jakiś czas dobrze sprawdzić jak postępy. Ogień nie może być za duży, żeby nam się kapusta nie spaliła, bo cała potrawa nabierze mocnego smaku spalenizny. Z kolei jeśli będzie za mały, to będziemy czekać wiecznie na jedzenie.


Powiem szczerze – nie spotkałem jeszcze osoby, która by nie lubiła dymfoka. Jest to również niezwykle miła odmiana po standardowym grillu – a też polega na wspólnym pobycie na świeżym powietrzu i zgromadzeniu dookoła pierwotnego poniekąd ognia.
Bardzo serdecznie polecam każdemu kto wybiera się do ziemi cieszyńskiej znalezienie miejsca gdzie mogli by tego spróbować. A każdemu kto się nie wybiera polecam zakup takiego kociołka, bo to niezwykle fajna sprawa, a w środku można przecież zrobić nie tylko dymfoka, ale poczynając od gulaszy, przez pieczenie na zupach kończąc prawie wszystko co się nam zamarzy.



Ps. Bardzo dziękuję Cinowi za zdjęcia.

dodajdo.com

środa, 20 maja 2009

29 i jajka na chrupko na młodej rokiettcie

Jakoś inaczej wyobrażałem sobie ten maj. Myślałem, że to będzie świetny czas na gotowanie, bo już będą pierwsze plony z własnego ogródka, roślinki już będą na tyle odrośnięte, że nie będą potrzebowały już szczególnej mojej uwagi i czasu będzie więcej do spędzenia w kuchni. Tymczasem okazało się, że z powodu suszy w pierwszej połowie maja wszystkie rośliny zaczynają dopiero teraz wschodzić, i roboty jest tyle, że dnia nie starcza. A plonów jeszcze nie ma. Jedynie rokietta trzyma fason i pięknie wzeszła, a jako, że wzeszła gęsto, więc trzeba ją dość solidnie przerwać na grządce.
Uwielbiam rokiettę – z wyglądu jest bardzo podobna do rukoli, tyle że większa, w smaku z resztą też, ale jest ostrzejsza, zostawia charakterystyczny lekko szczypiący pieprzowy posmak na języku.
W ogóle własny ogródek to fantastyczna sprawa – strasznie dużo się przy tej okazji człowiek uczy. Z każdym dniem grzebania się w ziemi jestem coraz bardziej zafascynowany tym jak to wszystko jest niesamowicie stworzone, jak wiele w tym analogii do naszego codziennego życia i w końcu jak niezwykły jest mechanizm życia sam w sobie.
Poza tym wysiałem parę rzeczy których nijak nie można uświadczyć zazwyczaj w sklepach. Nie wszystkie wzeszły, ale niektóre tak i na ten przykład jestem totalnie zaskoczony cząbrem – nie jadłem go wcześniej, albo właściwie tak mi się tylko zdawało, bo jak spróbowałem pierwszych, ciemno zielonych listków które pojawiły się na tle czarnej ziemi, to okazało się, że jadłem go niezliczoną ilość razy i smak jest mi doskonale znany z chyba wszystkich mieszanek przypraw ziołowych dostępnych w sklepach.
Niesamowite takie odkrycia we własnym ogrodzie.

A na śniadanie dzisiaj typowo przydomowy przysmak – wszystkie składniki powinienem mieć, ale gdzieś dopiero za miesiąc, półtorej. No, może oprócz jajek – ale jajka za płotem u sąsiadki, więc prawie tak jak z własnego ogrodu. No i boczek – to samo.


Po 1 jajku na osobę
Pęczek młodej rokietty
Parę liści sałaty lodowej
Pęczek szczypioru
Pomidor
Parę plasterków cebuli
Papryka czerwona
Boczek – kilka plastrów.

Olej do głębokiego smażenia.

Olej rozgrzewamy w garnku.
Boczek kroimy w kosteczkę, przesmażamy na patelni. Zieleninę płuczemy, sałatę i rokiette jeśli trzeba rwiemy na drobniejsze kawałki. Szczypior siekamy, podobnie cebulę i paprykę. Pomidorka w półplasterki. Za półtorej miesiąca powinienem mieć koktajlowe – te na pewno byłyby lepsze do tego, przekrojone tylko na pół, lub ćwierć. Sałatkę mieszamy razem.


Jajka wbijamy do filiżanki, a następnie wlewamy do gorącego oleju. Podobnie jak w przypadku jajek w koszulkach, tylko tutaj wszystko się dzieje w ułamkach sekundy. Szybko więc zagarniamy je jakąś łyżką, i po niecałej minucie jajko jest już gotowe. Ważne, żeby olej nie był za gorący, bo po pierwsze – będzie nam pryskał jak wlejemy jajko, po drugie jajko się rozwali i nie zdążymy go zagarnąć łyżką, żeby choć odrobinę przybrało coś na kształt okrągłej formy.



Na sałatkę wrzucamy przesmażony boczek, lekko oblewamy wytopionym tłuszczem. Na sam szczyt kładziemy jajko na chrupko.

Bardzo, bardzo smaczne – moja żona niezmiennie twierdzi, że jajka na chrupko to jej ulubiony typ.

Majowe sniadanie

A poza tym – 29, tom jeszcze młodziutki prawie jak ta rokietta.

dodajdo.com

środa, 13 maja 2009

Parówki zapiekane w kruchym cieście.

Gdyby systematyczność była moją co najmniej równie mocną stroną, jak gotowanie, oraz kilka innych moich pasji, to pewnie byłbym dzisiaj sławny i bogaty. Ale nie jest, więc sławny i szeroko oraz wysoko ceniony jestem w kręgu najbliższej rodziny i kilku przyjaciół. O bogactwie lepiej nie wspominać.
Czuję się co najmniej głupio, że wymyślam akcję śniadaniową a później prezentuję na niej chyba najmniej przepisów ze wszystkich uczestników. Z drugiej strony – zorganizowałem majowe śniadanie dlatego, że sam chciałem zaczerpnąć inspiracji od innych, często bardziej biegłych w sprawach kuchennych. A poza tym jak to mówią: „W kupie siła mości panowie!”
Enyłej, przechodząc do meritum niniejszego wpisu, takie oto śniadanko wymyśliłem dzisiaj, troszkę przywodzi na myśl hot-dogi, troszkę popularne na imprezach kiełbaski w cieście francuskim.



  • 4 parówki/kiełbaski/kabanoski.
  • 2 szklanki mąki,
  • Pół szklanki oliwy
  • 10 łyżek zimnej wody.
  • Pół cebuli
  • 1 ząbek czosnku
  • Łyżeczka ziół prowansalskich
  • Łyżeczka koncentratu pomidorowego

Rozgrzewamy piekarnik do jakichś 200 oC. Ciasto robimy zagniatając mąkę, oliwę i zimną wodę razem aż do uzyskania elastycznej konsystencji. Oczywiście, można też zrobić ciasto jak na tarte , z masłem, nawet prościej, ale ja ze względu na drugiego kuchcika nie przepadającymi za produktami z laktozą zdecydowałem się na wersję olive&flour [oliwa i mąka]. Dobra wiadomość jest taka, że mamy wrażenie, że drugi kuchcik coraz łagodniej traktuje ową laktozę i być może dojdzie do momentu w którym będzie można powrócić do naszej normalnej, obfitej w nabiał diety. Co i dla mnie pewnie będzie łatwiejsze w kuchni.


Ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o grubości ok. 3-4mm, cebulę i czosnek drobniutko siekamy, mieszamy z koncentratem pomidorowym i ziołami prowansalskimi. Można też po prostu wszystko razem zmielić w blenderze – w końcu to śniadanie, nie chciałbym, żebyście sobie zaspani poobcinali paluchy. Ja właśnie dla własnego bezpieczeństwa tak zrobiłem.

Ciasto dzielimy na 4 podłużne, równe kawałki, każdy smarujemy sosem, na środku układamy parówkę i zawijamy zlepiając ciasto u góry. Nie przejmujemy się, jeśli ciasto trochę się kruszy i łamie – taka jego specyfika.
Możemy jeszcze nożem porobić gdzieniegdzie delikatne nacieńcia na zlepieniu i obsypać trochę kminkiem. Wrzucamy tych zawijańców pierońskich do piekarnika. 10-15 min i powinno być gotowe – ciasto będzie mocno kruche i zrumienione lekko z wierzchu.


Podajemy ciepłe, ale na zimno też smakują.
Świetne przegryzane świeżo zerwanym szczypiorem.

Majowe sniadanie
dodajdo.com

czwartek, 7 maja 2009

BLT

Amerykański standard, najbardziej podstawowa chyba ze wszystkich kanapek. Jednak ja najbardziej lubię „oswojoną” wersję – ze swojskim, najlepiej domowym boczkiem wędzonym, a nie becon’em i pieczonym w domu chlebem, takim co to się od przyjaciół dostaje. Kocham tą kanapkę za jej prostotę, przy równoczesnym bardzo fajnym smaku, a poza tym czasem sobie myślę – czym by było moje życie bez boczku? Aż sam się czasem dziwię, że nazwa mojego bloga opowiada o mące i oliwie a nie o boczku.


  • Ok. 1/3 świeżego ogórka „długiego”
  • 1 ząbek czosnku
  • Sos Worcester
  • Sól, pieprz, ew. pieprz Cayenne
  • 1/2 łyżeczki keczupu.
  • Sałata
  • Pomidor
  • Cebula
  • Parę plasterków boczku wędzonego.
  • Chleb
  • Majonez

Amerykanie często podają BLT z sosem z avocado, ja oczywiście nie byłbym sobą, jakbym nie stworzył swojej wersji. Z jedną trzecią, albo połowę ogórka obieramy, kroimy w niewielką kostkę, solimy i odkładamy na sitko położone nad miską lub garnkiem. Chodzi o to, żeby ogórek puścił sok i w ten sposób trochę zredukować ilość wody w sosie. Odstawiamy na bok na jakieś 10-15 min.

Boczek kroimy w plastry, smażymy na patelni.
Ogórki odciskamy z wody, wrzucamy do blendera razem z ząbkiem czosnku, skrapiamy sosem Worcester, pieprzymy, możemy dodać odrobinę keczupu jak ktoś lubi. Miksujemy na papkę.

Jeśli lubimy możemy kromki chleba stostować odrobinę. Na dolną kromkę chleba nakładamy sos ogórkowy – dobrze to robić widelcem, żeby jeszcze się pozbyć nadmiaru wody. Na niego kładziemy przesmażone plastry boczku, plasterki pomidora i cebuli, przykrywamy sałatą. Drugą kromkę smarujemy lekko z jednej strony majonezem i przykrywamy całość.
Podajemy szybko, żeby boczek był cały czas ciepły a sos nie rozmoczył nam całkowicie dolnej kromki.

Ja bardzo lubię.

Majowe sniadanie

dodajdo.com

poniedziałek, 4 maja 2009

Grillowane brzoskwinie na szynce szwarcwaldzkiej.

Dojechałem roztrzęsiony na miejsce grillowe. Po drodze prawie mieliśmy wypadek, jakiś chłopiec nagle skręcił na swoim rowerku i zjechał z chodnika prosto pod maskę mojego samochodu. Bogu dzięki, skończyło się tylko na uszkodzonym rowerku.
Na miejscu grillowym czekał przyjaciel, którego były urodziny. Obecność prawdziwych przyjaciół ma to do siebie, że wprowadza pokój. Trochę się uspokoiłem, na stoliku rozłożyłem swój koszyczek i nawet nie witając się za bardzo ze wszystkimi, zabrałem się za przygotowywanie do grilla. Oczywiście, trochę wkurzające było słyszeć nawoływania wszystkich bab do swoich mężów, żeby patrzyli i się uczyli, oraz zachwyty nad tym, że nawet moździerzyk wziąłem swój. Normalnie – wziąłem, bo miałem kolendrę w ziarenkach – nie będę jej później łapał przy rozbijaniu po całym stole, a prawdziwy facet powinien robić to co lubi i w czym jest dobry, a nie to co robią inni faceci - ja nie umiem całej masy rzeczy, które umieją tamci, a nikt za mną nie lata, że mam patrzeć i się uczyć.
W miarę jak siekałem poszczególne składniki, tłukłem przyprawy w moździerzu i przygotowywałem dressing czułem, że spięte mięśnie zaczynają się rozluźniać i stres pomału ze mnie schodzi. Między innymi dlatego lubię gotowanie.
Koniec końców okazało się, że to był bardzo fajny i udany dzień, bardzo bardzo nawet, pomimo porannego incydentu.
A i jeszcze jedno – owoce z grilla to wypas – naprawdę każdemu polecam, a sam zawdzięczam taki pomysł Jamiemu Olivierowi.


  • Brzoskwinie pokrojone na połówki.
  • Rozmaryn
  • Ziarna kolendry
  • Tymianek.
  • Rucolla świeża
  • Ser pleśniowy typu rogfourt
  • Szynka Szwarcwaldzka
Dressing:
  • Oliwa z oliwek
  • Sok z cytryny
  • Sos Worcester,
  • Sól, pieprz,
  • Ostra paprykowa pasta
  • Zioła prowansalskie.

Brzoskwiń użyłem niestety z puszki nie świeżych, bo nigdzie takich nie mogłem uświadczyć – pora roku chyba taka, że jeszcze nie ma. Doprawiłem rozmarynem, roztłuczoną kolendrą i tymiankiem, skropiłem oliwą i na grilla.
Składniki dressingu wymieszałem ze sobą, odstawiłem, żeby się razem przegryzł.
Szynkę udrapowałem ozdobnie na desce, która służyła przy okazji za tackę, na niej ułożyłem zgrillowane pięknie brzoskwinie, obsypałem pokruszonym rokpolem i świeżą rucollą, całość skropiłem dressingiem.


Taki prezent urodzinowy bardzo się spodobał.
Szczerze wam powiem, że tylko przypadkiem udało mi się załapać na 1 łyżkę [dosłownie jedną łyżkę] tej sałatki, bo zniknęła w takim tempie.
Owoce z grilla to wypas.

ps. Podziękowania dla solenizanta za zdjęcia.

Wielkie grillowanie


dodajdo.com

piątek, 1 maja 2009

Pyszne grzanki śniadaniowe by olive&flour

Trochę zaspałem – nie tyle nawet że za późno wstałem, co, że dopiero dzisiaj się zorientowałem, że już pierwszego i że już dzisiaj rusza akcja śniadaniowa. Nie miałem żadnego przepisu przygotowanego w zanadrzu, żeby szybciutko wrzucić, ale jakoś tak się poukładało, że rano ostatecznie to ja, a nie żona moja kochana, wylądowałem w kuchni robiąc śniadanie. Wymyśliłem więc takie grzanki. Koniec końców okazało się, że jadłem je sam, bo żona kochana od jakiegoś czasu zjada prawie same kanapki na śniadanie, żeby laktozą już nie drażnić drugiego kuchcika, a pierwszy kuchcik dzisiaj akurat miał ochotę wcinać sam ser i szyneczkę w plasterkach.
Żałuję, że wyszło mi takie dobre i z nikim nie mogłem się podzielić tą smakowitością, ale to się pewnie jeszcze nadrobi, a poza tym – od czego mam was!


Na 1 porcje:
  • 1 jajko
  • Łyżka śmietany 12% lub 18%
  • Trochę startego sera żółtego
  • Pół łyżeczki Sosu Worcester
  • 4 plasterki sera pleśniowego typu camembert
  • Trochę węgierskiej ostrej pasty paprykowej.
  • 2 plasterki szynki
  • 2 kromki chleba
  • Sól
  • szczypiorek

Jajko rozbełtujemy dokładnie ze śmietaną, dodajemy trochę startego sera [mniej więcej 2 plasterki], dodajemy sos Worcester, trochę soli. Mieszamy aż będzie w miarę jednolita. Obtaczamy dokładnie 2 kromki w panierce jajecznej. Kładziemy na patelnię, obsmażamy z 2 stron. Kiedy jajka się zetną ściągamy z patelni i smarujemy z jednej strony lekko pastą paprykową, układamy plasterki sera pleśniowego i jeszcze zapiekamy na patelni pod przykryciem, serem do góry, aż on się lekko roztopi.
Na patelni również przesmażamy 2 plasterki szynki.


Gotowe grzanki wykładamy na talerz, układamy na nich przesmażoną szynkę, obsypujemy szczypiorem. Pycha.

dodajdo.com
Blog Widget by LinkWithin