wtorek, 31 marca 2009

Krem pieczarkowy serwowany w bułeczkach

Przyjaciele zaprosili nas na obiad. Znacie takie domy, w których obiady zazwyczaj powstają szybko, bez specjalnego wymyślania, a mimo to - a może właśnie dlatego - są fantastyczne? To właśnie jeden z nich. Wiedząc o tym nie chciałem pozostać dłużny i postanowiłem przynieść ze sobą małą przystawkę. Jak pewnie już zdążyliście się zorientować ja mam tendencję do odchylenia w drugą stronę – robienia czasem rzeczy zbyt wymyślnych i przekombinowanych. Ale chyba tym razem się udało nie przesadzić i przystawka wyszła całkiem – całkiem.


Na krem:
  • 40 dkg pieczarek
  • 1 suszony grzyb
  • Filiżanka bulionu wołowego.
  • Tymianek,
  • Sól,
  • Pieprz,
  • 3 ziarnka jałowca
  • 200g jogurtu.
Na bułeczki:
  • 5dkg drożdży
  • Szklanka ciepłej wody
  • 25 dkg mąki pszennej
  • 25 dkg mąki żytniej
  • Szczypta soli.

Pieczarki posiekałem i wrzuciłem do rondla, przesmażyłem na oliwie, mieszając aż zaczęły wypuszczać sok, później dusiłem pod przykryciem. W moździerzu rozkruszyłem 1 suszonego grzyba wraz z 3 ziarenkami jałowca – grzyb wzmocni smak naszego kremu, ale jeśli go nie macie, nic się nie stanie.
Pieczarki się duszą, więc w między czasie nagrzewam piekarnik do 250 oC, a w misce wyrabiam ciasto. Drożdże rozprowadzamy we wodzie. Szczypta soli. Stopniowo dodajemy mąki. Ciasto powinno mieć sprężystą konsystencję, tak, żeby dało się z niego formować kulki – w związku z tym może wam wyjść trochę mniej, albo więcej mąki.
Z ciasta formujemy kulki o średnicy mniej więcej 7 cm. układamy na blasze, przykrywamy szmatką i odstawiamy na 10min w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.

W tym czasie doprawiam pieczareczki tymiankiem, solą i pieprzem. Wlewam bulion, duszę, redukując trochę objętość. Zdejmuję z ognia i miksuję całość na gładką, jednolitą masę. Wlewam jogurt i znów zagotowuję.

Bułeczki do piekarnika. Po ok. 15min. powinny być gotowe.
Wyciągamy z piekarnika, jeszcze ciepłym odkrawamy „czapeczki” i łyżką wyciągamy z nich miąższ. Póki bułeczki są ciepłe robi się to bardzo łatwo.
Część miąższu możemy porwać na małe kawałeczki i dorzucić do kremu pieczarkowego. Ja użyłem miąższu z 3 bułeczek.

Pieczary jeszcze raz zagotowujemy, mieszamy dokładnie, żeby pieczywo w środku rozprowadziło się równomiernie, a nie zbiło się w kluchy. Możemy jeszcze posypać majerankiem jak ktoś lubi.



Krem wlewamy chochelką do bułeczkowych miseczek, ozdabiamy z góry jakąś zieleniną. Podajemy.
Bardzo fajny starter przed obiadem właściwym. A jeśli bułki zrobimy większe, to możemy również podać jako pierwsze danie. No i samego kremu też można wtedy więcej.

Z tego miejsca pragnę również podziękować naszym gospodarzom, za to, że nie patrzyli na mnie krzywo, jak skakałem z aparatem po ich kuchni, nie pozwalając im zjeść przystawki dopóki nie strzelę fotek. I za przepyszne spaghetti.
dodajdo.com

poniedziałek, 30 marca 2009

Deser orzechowy na zimno.

Najtrudniejszą rzeczą w wymyślaniu nowych przepisów nie jest ich tworzenie, ani przygotowanie, ani nawet dobre zaprezentowanie. Najgorzej później dla tego wymyślić nazwę. Kiedy ten deser wymyśliłem i żona moja mnie zapytała co to będzie a ja odpowiedziałem, że pasztet orzechowy na zimno, to z jej miny wywnioskowałem, że to chyba nienajlepsza nazwa. Później przyjaciele zasugerowali mi, że może spróbować z francuska: orzechowe pate. Ale chyba też mnie nie przekonuje. Terryna orzechowa… no nie wiem… Więc została robocza nazwa „Deser orzechowy na zimno”, jeśli ktoś z was ma pomysł jak to nazwać, to niech się podzieli sugestiami. Zorganizowałbym jakiś konkurs może nawet na to, ale akurat pomysłu na nagrody brak, więc będzie bez konkursu.



  • 20 dkg łuskanych orzechów włoskich
  • 3 jajka [białka i żółtka osobno]
  • 3 łyżki cukru
  • Opakowanie cukru waniliowego
  • 3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
  • Opakowanie 180g serka homogenizowanego waniliowego
  • 200g jogurtu naturalnego
  • półtorej łyżki żelatyny
  • 50g whisky.
  • Herbatniki.

2/3 orzechów bardzo drobno siekamy, można to zrobić w mikserze.
Żółtka ubijamy z 3 łyżkami cukru i 2 łyżeczkami cukru waniliowego aż się trzepaczka będzie pozostawiała lekki ślad.
Kawę rozpuszczalną rozrabiamy w filiżance ciepłej wody – do tego wsypujemy żelatynę i czekamy aż się ładnie rozpuści. W między czasie możemy białka ubić z resztą cukru waniliowego na sztywno.


Masę z żółtek łączymy z kawową żelatyną. Do tego wsypujemy posiekane orzechy i dokładnie mieszamy. Dodajemy serek i jogurt oraz whisky. Mieszamy delikatnie aż będzie jednolite. Dodajemy ubitą pianę z białek i znów delikatnie łączymy z resztą.

Resztę orzechów lekko siekamy i prażymy na suchej patelni.
Foremkę na ciasto, albo taką podłużną – pasztetową, wykładamy papierem do pieczenia, na dno układamy warstwę herbatników. Na to wylewamy masę orzechową, następnie posypujemy z góry przeprażonymi orzechami i szczyptą rozpuszczalnego kakao.

Całość wkładamy do zamrażalnika na przynajmniej półtorej godziny.



Podajemy pokrojone w plasterki trochę jak tort lodowy. Najlepiej smakuje właśnie na zimno.
Znakomite do kawowo-herbacianych rozmów o życiu, pracy, pasjach i sztuce w doborowym towarzystwie.
dodajdo.com

sobota, 28 marca 2009

Jajka w koszulkach kładzione na cebulowych tartelkach

Ten przepis Roux’a chodził za mną już od dawna. Dziś wreszcie go wypróbowałem. Poddałem go delikatnym modyfikacjom, niestety zbyt delikatnym, żebym mógł nazwać go swoim pomysłem inspirowanym przepisem Roux’a. Czego niezmiernie żałuję, bo danie jest tak fantastyczne, że chętnie bym się nim chwalił na prawo i lewo.


  • 2 jajka
  • 1 nieduża cebula
  • Łyżka masła
  • Plaster boczku
  • Łyżka śmietany 18%
  • Ciasto francuskie
  • Tymianek
  • Sól, pieprz.

Cebulę kroimy w talarki. Masło roztapiamy i na malutkim ogniu przesmażamy w nim cebulę, aż zmięknie. Dodajemy pokrojony w kosteczkę boczek. Smażymy jeszcze chwilę. Dodajemy śmietanę, tymianek oraz sól i pieprz do smaku. Dusimy razem aż śmietana zgęstnieje i zmniejszy swoją objętość.

Z ciasta francuskiego wycinamy kółka. Roux podaje u siebie średnicę 12 cm. Ja miałem akurat wykrawacz do ciasta o średnicy 7 cm – różnica jest właściwie chyba tylko wizualna – na większych jajka trochę ładniej się prezentują, nie są tak upchane jak na tych moich.

Na ciasto francuskie wykładamy nadzienie cebulowe. Wrzucamy do piekarnika nagrzanego do 220 oC na jakieś 10 – 15 min.
W tym czasie robimy jajka w koszulkach. Do gotującej się wody z octem wlewamy delikatnie z filiżanki jajko i zagarniamy łyżką.

Tartelki wyciągamy z piekarnika, na wierzch kładziemy gotowe jajka. Możemy ozdobić ziołami, jeśli mamy świeże to gałązka tymianku, bądź listek bazylii jak najbardziej wskazany.
Jak nie mamy, to musimy, jak ja, kombinować z suszonymi i jakimiś świeżymi warzywami żeby wizualnie uatrakcyjnić danie. Z resztą, właściwie – nie musimy – danie samo w sobie wygląda bardzo atrakcyjnie.


Jest bardzo smaczne – cebulka smażona, czy właściwie duszona długo w maśle ma delikatny, lekko aksamitny smak. Jajka w koszulkach – moja ulubiona forma – są z zasady bardzo delikatne. Do tego chrupki spód z ciasta francuskiego – świetna sprawa.
Jak dla mnie – bardzo.
Bardzo bardzo nawet.

foodelek: przepisy tygodnia
dodajdo.com

czwartek, 26 marca 2009

Śniadanie rolnika

Wymyśliłem sobie takie śniadanie. Żadne tam leciutkie croissanty z kawką, żadne tam sałateczki. Konkret. Dla ludu ciężko pracującego. Śniadanie które daje mocny start w dzień, i zapewnia spokój przynajmniej do przerwy obiadowej.


  • 2 ziemniaki
  • Pół cebuli
  • 2 jajka
  • Sól, pieprz, zioła prowansalskie.

Prosto, i konkretnie:
Ziemniaki obieramy, trzemy na tarce. Pół cebuli siekamy. Na patelni rozgrzewamy oliwę i na nią wrzucamy potarte ziemniaki i posiekaną cebulę. Posypujemy solą, pieprzem i ziołami prowansalskimi i smażymy aż ziemniaki zmiękną, a niektóre nawet się ładnie zrumienią (parę minut). 2 jajka lekko roztrzepujemy, doprawiając solą i pieprzem.
Jajka wlewamy do ziemniaków, mieszamy szybko, żeby je rozprowadzić równomiernie w całości. Rozkładamy na patelni, przykrywamy przykrywką i zapiekamy trochę jak omlet.
Gotowe kroimy na ćwiartki i podajemy położone na 2 plasterkach przesmażonej szynki ze świeżym pieczywem z masłem.
Krótko i na temat.



Wbrew pozorom smak jest całkiem łagodny i nie trąci ordynarnością. Świetnie nadaje się również na przystawkę.

dodajdo.com

środa, 25 marca 2009

Gulasz wołowo-wieprzowy z dynią marynowaną.

Znacie to uczucie kiedy myślicie o kimś bardzo intensywnie, o kimś, kto jest wam bliski mimo, że fizycznie jest daleko, i nagle w tym zamyśleniu podnosicie głowę i widzicie jego auto podjeżdżające pod wasz dom? Nas coś takiego ostatnio właśnie spotkało. Ile to było radości, pierwszy kuchcik latał po domu krzycząc: „Przyjechali!! S i Wuwu przyjechali! Ale się fajnie porobiło!!!” Bono pies biegał od okna do okna, kwęcząc i skomląc radośnie. Generalnie szał. A kiedy już emocje opadły i po długich rozmowach „co tam u was i co tam u nas i co tam słychać w ogóle i jaki fajny wasz drugi kuchcik, a wasz pierwszy” zaburczało w brzuchach, to trzeba było coś na obiad przygotować. A co najlepiej dla takich szczególnych gości przygotować? Wiadomo! Gulasz z dynią!


  • 1 kg mięsa gulaszowego
  • Spora łyżka smalcu wieprzowego
  • 1 cebulka dymka
  • 1 mały ząbek czosnku
  • 2 łyżeczki słodkiej papryki
  • Pieprz,
  • Sól,
  • Kminek mielony,
  • Gałka muszkatołowa.
  • Szklanka bulionu wołowego
  • Słoik marynowanej dyni.

Smalec roztapiamy w garze. Na roztopiony wrzucamy posiekaną białą część dymki i czosnek. Ja użyłem super mało, bo na obiad czekały aż dwie karmiące tym razem, normalnie poszłaby pewnie cała cebula zwykła i ze 3 ząbale jak nic. Kiedy lekko się przesmażą dorzucamy łyżeczkę słodkiej papryki. Chwilkę smażymy i wrzucamy pokrojone w kosteczkę mięso.
Mięso oczywiście wcześniej umyliśmy i dokładnie obraliśmy, jeśli kupiliśmy w sklepie pod nazwą „gulaszowe” to tym bardziej przykładamy się do obierania, bo nie wiem czemu masarze najczęściej uważają, że jak gulaszowe, to może być pełne przerostów, ścięgien i czego tam jeszcze. Lepiej kupić po prostu kawałek wołowego czy wieprzowego bez kości.
Mięso mieszamy co chwilka, żeby się ładnie obsmażyło ze wszystkich stron. Mięsko zacznie też puszczać soki, więc niedługo będzie się już nie smażyło, a dusiło. Więc dusimy, mieszając co chwila jakieś 20 min. Po tym czasie dosypujemy resztę papryki czerwonej, doprawiamy kminkiem, tartą gałką, i wlewamy bulion wołowy. Dusimy kolejne 15 min. redukując ilość wody. Po tym czasie dodajemy odłowione ze słoika kawałki dyni, doprawiamy solą i pieprzem. Dusimy razem jeszcze z 10 min.


Bardzo dobrze pasuje z ryżem, albo z kaszą gryczaną. Całość możemy posypać posiekaną zieloną częścią dymki.
Dynia marynowana bardzo fajnie przełamuje ciężkawy smak gulaszu. Ponieważ była w zalewie octowej sprawia też, że mięso robi się bardziej miękkie. Jednocześnie nie zagłusza pozostałych smaków i nadal możemy wyczuć charakterystyczną czerwoną paprykę, oraz doskonały wywar z mięsa. Aromatyczne i pełne w smaku.


Goście są zadowoleni, ale tak naprawdę najważniejsze jest to, że można ten gulasz zjeść właśnie w takim towarzystwie. Są takie momenty, kiedy smak i wygląd obiadu, nawet jeśli doskonały, schodzi zupełnie na drugi plan.

dodajdo.com

wtorek, 24 marca 2009

Mini szarlotki na kruchym cieście.

Ot, taki pomysł mi się w głowie zrodził. U nas, w Cieszynie jest taka tradycyjna rolada jabłkowa podawana na ciepło z bitą śmietaną na górze. Tradycja ta wywodzi się bezpośrednio od panowania cesarza Franca Jozefa, o którym tu w Cieszynie mówią nawet „nosz cysorz”, więc jest de facto kopią wiedeńskiej szarlotki z bitą śmietaną.
Oczywiście tamta rolada nie jest z kruchego ciasta. Ale również nie jest w formie babeczek.


Na kruche ciasto:
  • 2 szklanki mąki
  • Pół łyżeczki proszku do pieczenia
  • 16 g cukru waniliowego
  • 100 g masła
  • woda
  • 3 jabłka.
  • Cukier,
  • Cynamon.
  • Bita śmietana. [lub śmietana 30% do ubicia]

Wyrabiamy ciasto. Wiem, że to mało profesjonalnie, ale nie podaję dokładnej ilości wody, bo dolewałem jej sam cały czas, żeby ciasto miało właściwą konsystencję i w końcu straciłem rachubę. Ciasto powinno być elastyczne, ale mimo wszystko kruche – kiedy ciągniecie palcami, to się urywa (ułamuje) a nie ciągnie.
Gotowe ciasto zawijamy w folię i do lodówy na 20 min.

Jabłka obieramy, wycinamy gniazda nasienne, kroimy w kosteczkę. Posypujemy cukrem – zależnie od tego jak kto lubi i jak kwaśnych jabłek używa. Ja wsypałem ok. 3 łyżek. Cynamon. Mieszamy razem, żeby wszystkie kawałeczki jabłka były obtoczone w cukrze i cynamonie. Odstawiamy na chwilę na bok.
Zależnie jak kto lubi – niektórzy wolą przesmażyć chwilkę jabłka, żeby puściły więcej soku. Inni wolą, żeby jabłka były w całych, chrupiących kawałkach. Ja nie przesmażałem.

Kruchym ciastem wyklejamy przesmarowane masłem foremki na babki. Ja użyłem zarówno takich niskich typowych dla babeczek foremek, jak i kokilek. Kokilki o tyle fajniejsze, że mieści się w nich więcej nadzienia, bo wysokie. Ale za to trudniej wyciąga się z nich gotowe babeczki i łatwo się kruszą.

Pakujemy nadzienie do babeczek, a całość do piekarnika rozgrzanego na 210 oC na jakieś 15 -20 min – trzeba pilnować, żeby ciasto się nie spaliło. Oczywiście, babeczki w kokilkach robią się w innym czasie niż w foremkach metalowych.

Ubijamy śmietanę, chociaż ja przyznam szczerze że z lenistwa i z braku 30stki w domu użyłem śmietany w sprayu. Jeśli chcemy babeczki podać na ciepło, to śmietanę nakładamy na nie bezpośrednio przed podaniem, bo się szybko rozpuści.
Ale mini szarlotki są również wyśmienite na zimno.


Mam w życiu różne pomysły – jedne dobre, drugie złe.
Ten był z tych lepszych, dlatego polecam serdecznie.

dodajdo.com

poniedziałek, 23 marca 2009

Smażona pierś z kurczaka z jabłkiem i knedliki gryczane.

Przyszli dzisiaj do mnie, żona moja i pierwszy kuchcik z listą. Było na niej co następuje:
Pierś z kurczaka, kasza gryczana, jabłka, marchewka i rodzynki. I oznajmili mi z radością, że oni wymyślili składniki na dzisiejszy obiad, a ja teraz mam sam obiad wymyślić. No to się popisali, kurde, kreatywnością. I te pedagogiczne pierdoły, żeby dziecko pytać o zdanie i się z jego zdaniem liczyć, Korczak jeden szlag by go trafił.
No nic, ale jeść coś trzeba, a prawda taka, że składniki akurat z takich łatwo w kuchni dzisiaj dostępnych. Co było robić.


  • 0,5 kg piersi z kurczaka
  • Pół szklanki sosu sojowego.
  • 1 jabłko.
  • Sól,
  • Pieprz,
  • Łyżeczka czerwonej papryki słodkiej.
  • Cynamon
  • Łyżeczka cukru
  • 1 szklanka kaszy gryczanej
  • 1 niewielka marchewka
  • 2 garści rodzynek.
  • Kminek mielony,
  • Sól,
  • Pieprz,
  • Gałka muszkatołowa.
  • Łyżeczka sosu Worcester.
  • Szklanka mąki,
  • Pół szklanki letniej wody.

Pierś z kurczaka pokroiłem na w miarę równe porcje, lekko rozbiłem. Ponacinałem i w te nacięcia jabłko. W sensie – nie całe jabłko oczywiście – plasterki cieniutkie. W misce wymieszałem sos sojowy z papryką, pieprzem i odrobiną cynamonu. Piersi poukładałem w tej zalewie i odłożyłem do lodówki.
Kaszę zagotowałem [do 2 szklanek gotującej się wody 1 szklanka kaszy], marchewę obrałem, starłem na tarce. Rodzynki posiekałem. Zmieszałem te trzy składniki razem.
Doprawiłem kminkiem i gałką muszkatołową oraz sosem Worcester. Sól pieprz oczywiście.
Mąkę rozrobiłem z wodą na jednolite ciasto. Zmieszałem z kaszą i wyrobiłem razem aż się lepiło do siebie. Uformowałem z tego wielkiego długiego knedla i zawinąłem go w ścierkę, którą związałem na dwóch końcach.
Do gara go z gotującą się i osoloną wodą.
Piersi wyciągam z lodówy i przesmażam na patelni z dwóch stron.
Po jakichś 15-20 minutach i piersi przesmażone ładnie i knedel gotowy – mięso ściągam z patelni i odkładam na bok, żeby odpoczęło. Knedla wyciągam z wody, odwijam i kroję pod lekkim kątem na kromeczki o grubości ok. 2 cm.


Pozostały z macerowania kurczaka sos sojowy wlewam na patelnię, dodaję łyżeczkę cukru zagotowuję. W filiżaneczce rozrabiam łyżeczkę mąki ziemniaczanej z letnią wodą. Wlewam do sosu, mieszam. Sos gęstnieje. Wykładam wszystko na talerze, polewam sosem.
Podaję tym kreatywnym osobistościom.
Zadowoleni byli bardzo, dziady jedne.
Ale żeby tak głowę rodziny szkolić, zagadki takie dawać, łamigłówki, to…ech.

dodajdo.com

niedziela, 22 marca 2009

Serowa biała jajecznica

Śniadaniowy banał. Banał w przygotowaniu, ale przecież banałem w smaku być nie musi.
A tradycję śniadania trzeba bronić, bo prawda taka, że najczęściej śniadaniem nam kromka ugryziona w pośpiechu, a do tego kawa. Albo i kawa sama. I to w dodatku rozpuszczalna. Bo tak szybciej, bo tak prościej.
Żyjemy w takich ciekawych czasach, w których człowiek stoi przed kuchenką mikrofalową i przestępując z nogi na nogę mruczy pod nosem: „szybciej, kurde, szybciej!!!”.
Ale w weekendy jest inaczej. Dlatego u mnie często w weekendy możecie napotkać na posta ze śniadaniem. Dziś pospolicie, lecz w dzisiejszym świecie, wirtualnego życia, niegdysiejsza pospolitość stała się odświętnością a ówczesne profanum – sacrum.


Łyżka masła
  • 3 spore jajka
  • 1 serek topiony ementaler
  • Łyżka śmietany 18%
  • Sól, pieprz.
  • Posiekany szczypiorek.

Na patelni rozpuszczam masło. Masło topi się pomału, bo i ogień mały. Do dużego kubka wbijam jajka, roztrzepuję widelcem. Masło jeszcze się topi, przechylam lekko patelnię, żeby się leniwie rozlało po całej powierzchni. Czyszczę ekspres do kawy z wczorajszych fusów. Do czajnika nalewam wody, stawiam na drugim palniku. Masło się roztopiło. Wlewam z kubka jajka i spokojnie mieszam na patelni, żeby się nie ścięły w zbyt duże grudy. 2 kroki w prawo. Sięgam do lodówki, wyciągam serek ementaler. Zauważam puszkę z kawą, też po nią sięgam. 1 krok w lewo. Puszkę odkładam na blat, odwijam ementaler. Szukam noża, tego z okrągłą końcówką, nie mogę znaleźć. Trudno. Jajka zaczynają się delikatnie ścinać, więc mieszam pomału warzechą. Nie ma tego noża, wrzucam więc trójkąt ementalera w całości na patelnię i warzechą rozbijam na części i rozprowadzam równomiernie w jajecznicy. 1 krok w prawdo. Ładuję półtorej miarki kawy do sitka. Lekko ubijam kawę z wierzchu, żeby powierzchnia była gładka. Nalewam wody do ekspresu. Załączam. Jajka zaczynają się już ścinać konkretnie, ale wciąż jeszcze rzeczy dzieją się wolno. Dokładnie mieszam warzechą, obsypuję solą i pieprzem. Dokładam wielką łychę śmietany i znów mieszam. Śmietana spokojnie wchodzi w strukturę jajecznicy, zmieniając jej kolor na prawie biały.
Z piekarnika wyciągam bułki. Kroję. Chrobot noża o pieczywo jakby budzi kuchnię do życia. Jajecznica zostaje ostatni raz szybko przemieszana i gwałtownym ruchem ściągnięta z ognia. Ekspres zaczyna szumieć jak parowóz, co daje sygnał całemu domostwu, że śniadanie czas zacząć. Czajnik poczuł zazdrość i też gwiżdże jak najgłośniej potrafi, żeby zaznaczyć swoją obecność. Obudzone domostwo zaczyna pobrzękiwać talerzami i sztućcami. Szybko siekam szczypiorek, stukam, pukam nożem. Chrzęst liściastej herbaty rozgniatanej palcami. Chlup, gorąca woda zmienia liście w napar. Następne chlupnięcie zmienia gęstą cremę w łagodniejszą lecz aromatyczną americanę. Na talerzach lądują bułeczki, a na nich pyszna jajecznica. Z góry ekspresowo sypię na każdą porcję po sporej szczypcie szczypioru. Pełne kubki stukają o stół. Stołki nerwowo odsuwają się od stołu robiąc miejsce dla domowników.


Pierwsze uderzenie widelca o talerz.
Po nim następne i już za chwilę gra cała symfonia sztućców, kubków, talerzy, chrupiących bułeczek, siorbnięć i mlaśnięć.

Tak proszę państwa, to właśnie wystartował nowy dzień.


dodajdo.com

sobota, 21 marca 2009

Kminkowe bułeczki drożdżowe.

Zszedłem rano do kuchni i stwierdziłem brak pieczywa jakiegokolwiek. Nie byłem zachwycony tą nowiną. Ale już po chwili poczułem, że nad głową zapala mi się żaróweczka niczym u Pomysłowego Dobromiła. Sprawdziłem tylko dostępność drożdży, nie było świeżych, tylko instant. Jak się nie ma co się lubi…


Tak więc:
  • 0,5 kg mąki pszennej
  • 8 g drożdży suszonych (lub dla tych co mają - 25 g świeżych)
  • 1,5 szklanki letniej wody
  • Łyżka oliwy
  • Łyżeczka mielonego kminku
  • Łyżeczka soli
  • Szczypta cukru.

Powiem szczerze, że oprócz ciabaty nie piekłem zbyt dużo pieczywa w życiu a i przepisy na nie czytam zazwyczaj raczej pobieżnie, wiec właściwie pomysł na te bułki jest bardziej intuicyjny. Jednak będąc nad wyraz skromnym i powściągliwym człowiekiem powiem, że okazało się, iż intuicję mam fantastyczną.



Jak to zrobiłem?
Wszystko razem zmieszałem i wyrobiłem szybciutko na jednolite ciasto. Konsystencja wyszła raczej luźna, ale to dobrze – właśnie taka miała być. Odstawiłem na pół godziny w ciepłe miejsce do wyrośnięcia i nagrzałem piekarnik do 220 oC.
Na blasze rozłożyłem papier do pieczenia. Na ręce wylałem odrobinę oliwy i taki tłustymi łapami urywałem po kawałku ciasta i formując je lekko na kulki układałem na blasze. Dlaczego tak? Ciasto jest naprawdę stosunkowo rzadkie i bardzo lepkie – klei się do nie naoliwionych łap jak mucha do lepu. Oczywiście trudno przy tej konsystencji mówić o kulkach jako takich – bardziej o plackach, ale chodziło mi o to, żeby były w miarę okrągłe i miały przynajmniej tak ogólnie jednolite kształty.
Gotowe posmarowałem lekko z góry rozkłóconym jajkiem i posypałem całymi ziarenkami kminku dla ozdoby.
Do piekarnika na jakieś 20 min. Po wbiciu patyczka powinniśmy czuć, że nic się do niego nie lepi.

No i tyle. Oczywiście dobrze odczekać chwilę, żeby ostygły, a nie zaraz parzyć sobie łapska jak ja, ale co tam.


Zajęło łącznie ok. godzinki. Umycie się, przebranie, odpalenie wychłodzonego auta, wyjazd do miasta i zakup pieczywa oraz powrót - wyszłoby podobnie. A ile frajdy przy tym.
No i pyszniejsze znacznie niż te ze sklepu.
Śniadanie uratowane!

dodajdo.com

piątek, 20 marca 2009

Francuskie bezy kawowe, czekoladowe, wiśniowe

Zupełnie zwykłe i klasyczne bezy. Przecież nie zawsze człowiek musi wymyślać cuda na kiju, czasami dobrze zrobić coś najzwyklejszego i prostego. A poza tym – klasyka nie przypadkiem jest klasyką. A zwykłe często oznacza pyszne.
No a już abstrahując od tego pseudo-filozoficznego wywodu, to po prostu zostały 4 białka z ciasta, które piekła żona na urodziny koleżanki. A ja akurat miałem ochotę na bezy.



  • 4 białka
  • 125 g drobnego cukru
  • 125 g cukru pudru

Do smaku:
  • 2 łyżki esencji kawowej, lub 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej + łyżeczka whiski
  • 1 łyżka kakao rozpuszczalnego + 3 łyżki kakao w proszku
  • 2-3łyżki syropu z wiśni.

Białka ubijamy, aż lekko zesztywnieje, dodajemy stopniowo cukier, cały czas ubijając. Ubijamy z 10 minut około, aż piana będzie ubita na sztywno. Posypujemy z góry przez siteczko cukrem pudrem i mieszamy.

Jeśli chodzi o masę, to praktycznie wszystko.
Teraz dzielimy na 3 części, albo na ile tam smaków chcemy i robimy wersje smakowe.

Kawowe oczywiście obejdą się bez whiski – dodałem jej dla tego, że ostatnio świetnie się sprawdziła w babeczkach z owocami.

Co do kakaowych – kakao jest bardzo ciężkie więc przygotujcie się na to, że wyjdą płaskie i zbite na dnie, a pod wyrośniętą częścią będzie pusto. Ale takie właśnie plaskacze świetnie się nadają do położenia na wierzch w filiżance kawy. Będzie pięknie wyglądała pływając, a po chwili kiedy się zacznie roztapiać nada niesamowity smak naszej kawce i przy okazji ją posłodzi. Jeśli ktoś chce mieć jednak normalne, wysokie bezy niech po prostu użyje kakao tylko jedną, albo nawet pół łyżki.


Bezy układamy na blaszce za pomocą łyżeczki, albo wyciskając je szprycką z dowolną końcówką [zależnie od efektu jaki chcemy uzyskać]

Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 110 oC i pieczemy je tam ok. godzinki.
Nie wiem jak wasz piekarnik, ale nasz nawet na najmniejszym ogniu osiąga wyższą temperaturę, więc bezy zawsze pieką mając lekko uchylone drzwiczki. Do piekarnika oczywiście – drzwiczki do domu nie mają w tym przypadku żadnego znaczenia. A i tak często zdarza się, że bezy z dołu zaczynają się lekko brązowić.


Kiedy bezy będą gotowe wyłączamy piekarnik, uchylamy drzwiczki [ja nie muszę – już mam] i pozwalamy im odpocząć i ostygnąć. Niektórzy radzą nawet kilka godzin. No cóż… ja nigdy tyle nie wytrzymałem.


A bezy – wiadomo – można wcinać same, można podać do lodów, do kawy, właściwie to możliwości jest nieskończona ilość.

dodajdo.com

czwartek, 19 marca 2009

Lasagne trójwarstwowe

Czyli klasyk w dość frywolnym – moim – wykonaniu, dostosowany do karmiącej i do składników znalezionych w domu.


  • 1 duża marchewka
  • Pół niewielkiego selera
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 cebula dymka
  • 0,5 kg mielonej wieprzowiny
  • Pół paczki szpinaku.
  • Płaty do lasagne
  • Sos sojowy,
  • Sól, pieprz, papryka czerwona, oregano, tymianek, zioła prowansalskie
  • Łyżka koncentratu pomidorowego
  • Łyżka keczupu
  • 2 łyżki śmietany
Do sosu beszamelowego:
  • 2 łyżki masła
  • 2 łyżki mąki
  • 2 Szklanki mleka
  • Sól, pieprz, gałka muszkatołowa
  • Odrobiną żółtego sera tartego do posypania.

Marchewkę i seler obrałem i posiekałem, na oliwie przesmażyłem posiekany 1 ząbek czosnku i białą część cebulki dymki. Oczywiście normalnie użyłbym znacznie więcej zarówno czosnku jak i cebuli, ale wolę pospać spokojnie w nocy, niż starać się uspokoić jakoś drugiego kuchcika z bólami brzucha. Na przesmażony czosnek i cebulkę wrzucam posiekaną marchewkę i seler. Smażę chwilkę, skrapiam sosem sojowym. Dolewam trochę wody, żeby się razem ładnie dusiło. Doprawiam ziołami prowansalskimi, oregano, pieprzem i odrobiną soli. Kiedy warzywa zmiękną, zrzucam je z patelni na talerzyk.
Piekarnik rozgrzewam – oczywiście, powinienem był to zrobić od początku znając prędkość [a raczej wolność] z jaką się nagrzewa nasz piekarnik, ale się mi zapomniało. Rozgrzewam teraz i mam nadzieje, że przed końcem przygotowywania składników osiągnie temperaturę przynajmniej 180 oC.
Na przetartą patelnię znów wlewam odrobinę oliwy, wrzucam mięso mielone. Doprawiam solą i pieprzem, smażę aż nie będzie widać nic różowego w mięsie. Dosypuję czerwonej papryki i tymianku. Dodaję łyżkę koncentratu pomidorowego i co najmniej drugie tyle keczupu. Keczup w przeciwieństwie do koncentratu jest słodki i bardzo fajnie równoważy smak, możemy nawet dodać sporą szczyptę cukru, na pewno to mięsu nie zaszkodzi. Pieprz oczywiście. Przesmażone znów zrzucam na talerzyk.
Powtarzam procedurę z przetarciem patelni i nalaniem oliwy. Teraz szpinak. Przesmażam chwilkę sam szpinak. Normalnie zrobiłbym go na czosnku i cebuli, ale jak już wyżej pisałem – czasami człowiek musi dokonywać w życiu drastycznych wyborów. Siekam więc zieloną część dymki i pomagam sobie jeszcze sosem sojowym oraz dużą ilością ziół prowansalskich i tymianku, żeby poprawić smak szpinaku. Standardowo – sól, pieprz do smaku. Dodaję 2 łyżki śmietany 18% i mieszam całość.

Robię sos beszamelowy: roztapiam masło, dodaję mąkę, przesmażam chwilę. Dodaję zimne mleko roztrzepując trzepaczką, aż się zagotuje. Doprawiam solą, pieprzem i gałką muszkatołową, gotuję jeszcze chwilę aż zgęstnieje.

W naczyniu żaroodpornym układam spodnią warstwę płatów lasagne.
Przy tej okazji odkrywam, że nie wiedzieć czemu mam tylko pół, albo i mniej opakowania lasagne, i nie starczy mi na tyle warstw ile planowałem. Cóż – potrzeba matką wynalazków – biorę 3 gniazda makaronowe, i rozkruszę je między dwie warstwy w środku.
Spodnią warstwę płatów oblewam częścią sosu beszamelowego, układam na nich pierwszą warstwę, czyli mięso mielone. Na mięso układam rozkruszony makaron, na niego duszone warzywa. Na warzywa kolejna warstwa płatów lasagne, które z wierzchu smaruję całe szpinakiem. Na szpinak ostatnia warstwa płatów. Na koniec zalewamy wszystko resztą sosu beszamelowego. Posypujemy z góry startym żółtym serem.
Ładujemy do piekarnika na jakieś pół godziny, aż płaty będą aldente.


No i tyle.
Podajemy. Smakuje i domownikom i gościom.
Sam nie wiem czy z grzeczności tak gadają, czy naprawdę. Mi smakuję, więc może rzeczywiście naprawdę.

dodajdo.com

środa, 18 marca 2009

Waniliowe jajka zapiekane

Dzisiaj propozycja śniadaniowa dla wszystkich łasuchów uwielbiających śniadania na słodko.
Do jajek zapiekanych mam sentyment, przygotowując to danie w świąteczny poranek stwierdziłem, że strzelę kilka fotek i kto wie – może założę wreszcie dawno wymarzonego bloga. Wieczorem już wrzucałem pierwszy post. Nie wiem czy to zasługa jajek zapiekanych ale jedno jest pewne – coś w tym daniu jest. Dzisiaj zupełnie inna wersja niż wtedy – jajka na słodko. Wczoraj wieczorem wymyśliłem to danie, bo pomyślałem, że już dawno nie było u nas odmiany od tradycyjnie słonego śniadania.



Potrzebujemy na 2 porcje:
  • 2 jajka
  • Ok. 100 g śmietany 12 lub 18%
  • Kilka orzechów laskowych
  • 3 łyżki cukru
  • 1 łyżka cukru waniliowego.
  • Parę kropel soku z cytryny
  • Woda
  • Masło do wysmarowania kokilek

Ja dzień wcześniej zamknąłem jajka w szczelnym pojemniku z odrobiną olejku waniliowego. Ideałem byłoby zamknąć je z laską wanilii, ale kurcze, jakoś nie miałem jej akurat, z resztą ostatnio w ogóle jej jakoś nie miałem, właściwie to nie pamiętam kiedy to drogie pieroństwo miałem w kuchni… Wracając do tematu – jajka chłoną zapachy przez swoją porowatą skorupkę, dlatego takie zamknięcie ich w szczelnym pojemniku z jakimś zapachem może bardzo zmienić ich charakter. Jeśli nie chce się wam tego przygotowywać dzień wcześniej, albo właśnie jest poranek i właśnie teraz wpadliście na fantastyczny pomysł zrobienia waniliowych jajek zapiekanych z blogu olive&flour, to nic nie szkodzi – będą pewnie miały mniej wyczuwalny aromat, ale można to trochę nadrobić zmieniając proporcje cukru waniliowego w karmelu.

Rozgrzewamy piekarnik do 180 oC
Orzechy laskowe prażymy na suchej patelence, kiedy się uprażą i skórka na nich popęka zdejmujemy na talerzyk i pozwalamy chwilę odpocząć.
Na patelenkę wsypujemy cukier i cukier waniliowy, prażymy chwilę, a następnie dodajemy ostrożnie wodę łyżką i robimy karmel. Skrapiamy delikatnie kilkoma kroplami cytryny, mieszając podgrzewamy aż karmel będzie jednolity i złoto-brązowy.
Orzechy ostygły, bierzemy je zatem do rąk i wałkujemy je w dłoni – łupinki powinny same łatwo zejść. Obłuskane orzechy siekamy.
Kokilki wysmarowujemy masłem, wbijamy do środka po jajku. Ostrożnie – żeby nie rozwalić żółtek. Na jajko układamy łyżeczką „wieniec” ze śmietany – tak, żeby żółtko pięknie się prezentowało na środku kokilki obtoczone białą śmietaną.
Posypujemy posiekanymi orzechami i polewamy karmelem.
Kokilki układamy w foremce do zapiekania, którą zalewamy gorącą wodą, do 1/3 wysokości kokilek. Pakujemy całość do piekarnika na jakieś 12 min.


Oczywiście, 12 min. to kupa czasu, możemy w tym czasie namalować prosty rysunek przedstawiający widok za oknem, obiec dom dookoła, zatańczyć z żoną walczyka albo zadumać się nad sensem życia i istnienia wszechświata. Możemy też przygotować kopertki z ciasta francuskiego z żółtym serem i pyszną aromatyczną kawę, z którymi podamy śniadanie.
I to ostatnie polecałbym w tym wypadku najbardziej.

Przyznaję, przy wymyślaniu tego przepisu popełniłem jeden błąd – okazało się, że jedna porcja na osobę to trochę mało, przynajmniej dla nas – może wy jecie mniejsze śniadania, ale jeśli będzie wam smakowało tak jak nam, to wierzcie mi – tym razem zjecie większe.

dodajdo.com

wtorek, 17 marca 2009

Ukradzione piersi z kurczaka w cieście francuskim i Kreativ Blogger.

Malinowa nominowała mojego bloga do nagrody Kreativ Blogger, co jest oczywiście niesamowitym wyróżnieniem dla mnie. Bardzo się cieszę, że komuś się ten blog podoba i uznał go godnym takiej nominacji. Jest mi niesamowicie miło.
Jeśli chodzi o dalsze nominacje, to niestety z przykrością muszę stwierdzić, że z mojej strony ich nie będzie. Nie będę pierwszą osoba, która przerywa łańcuszek, chociaż oczywiście to żadna wymówka. W przeciwieństwie do wszystkich dotychczasowych wyjaśnień takiej niesubordynacji ja nie powiem o tym, że przeglądam wszystkie blogi i wszystkie tak samo cenię i czułbym się źle wybierając z nich tylko kilka. To nieprawda – przeglądam ograniczoną ich ilość i mam wśród nich swoje ulubione, bez trudu znalazłbym kilka, czy nawet kilkanaście blogów, które moim zdaniem się wyróżniają na tle innych. Ale właśnie dlatego nie chcę posyłać łańcuszka dalej. Uważam, że nagrody łańcuszkowe nie mają sensu – każdy z nominowanych ma nominować kilka kolejnych blogów, efekt tego będzie taki, że niedługo albo będziemy wszyscy nominowali te same [naprawdę wyróżniające się] blogi, albo wkrótce nagroda Kreativ Blogger będzie zdobić wszystkie blogi po kolei – zarówno te wybitne jak i te mniej.
Jeśli chodzi o blogi które chcę szczególnie wyróżnić, to wszystkie one znajdują się na samym dole prawej kolumny w mojej stronce i niech tak pozostanie.
Tak więc kochana Malinowa – nie obraź się - to że zostałem przez Ciebie dostrzeżony jest dla mnie naprawdę wielkim wyróżnieniem, wiem, że w sieci jest cała masa blogów, które są o niebo, albo dwa, lepsze od mojego, dlatego tym bardziej dziękuję.

Co zaś tyczy się kreatywnych blogów, które mnie inspirują - ostatnio jestem prawie każdego dnia totalnie inspirowany przez Agatę i uważam tą stronę za naprawdę godną uwagi. I tak mnie nakręciła swoim przepisem na Faszerowane piersi kurczaka w cieście francuskim że postanowiłem jej go ukraść i samemu błysnąć w towarzystwie. Troszkę zmodyfikowałem nadzienie, ale to niestety nie uprawnia mnie do podpisania się pod tym fantastycznym pomysłem.
A szkoda.


  • 6 pojedynczych piersi z kurczaka [liczę po 1 na osobę]
  • Ciasto francuskie [z jednej paczki starczy na 4 piersi]
  • Pieczarki ok. 10 szt
  • Ser żółty ok. 100g
  • 200 g Śmietany 12 lub 18%
  • Ziarna kolendry
  • Sól, pieprz, chili,
  • Ziarna gorczycy
  • Łyżeczka musztardy francuskiej
  • Pół łyżeczki musztardy sarepskiej


Pół łyżeczki ziaren kolendry rozbijam w moździerzu, mieszam z 2 łyżkami śmietany, solę do smaku.
Piersi z kurczaka rozcinam, tak jak zaleciła Agata w najgrubszym miejscu, żeby stworzyć kieszonkę, do niej ładuję śmietanę z kolendrą, następnie posiekane pieczarki i ser żółty pokrojony w kosteczkę, całego kurczaka przyprawiam jeszcze solą, pieprzem i chilli.
Ciasto francuskie tnę podłużnie na pasy szerokości ok. 5cm i owijam nimi piersi. Smaruję je jeszcze z góry rozkłóconym jajkiem i nacinam lekko ciasto. Można z wierzchu obsypać lekko oregano. Ładuję do piekarnika rozgrzanego na 210 oC, piekę aż ciasto się zbrązowi, a mięso w środku będzie gotowe. Mi to zajęło jakieś 40 min.

W moździerzu rozbijam jeszcze pół łyżeczki ziaren z kolendry, szczyptę ziaren gorczycy i kilka ziarnek pieprzu. Mieszam z resztą śmietany, dodaję musztardy. Jeśli trzeba solę do smaku.


Na talerz ozdobiony dipem śmietanowym wyłożyłem przekrojone na pół piersi w cieście, ozdobiłem jeszcze kiełkami słonecznika, żeby wprowadzić trochę wiosny do kuchni.

Powiem wprost – błysnąłem w towarzystwie.
Dzięki Agato.



dodajdo.com

poniedziałek, 16 marca 2009

Deserowe babeczki z owocami.

Bez gadania - czyli przepis skrócony do druku

Napisałem kiedyś, że nie jestem najlepszym cukiernikiem, ale napisałem też wtedy, że praktyka czyni mistrza. Wiec od tamtego czasu praktykuję, żeby chociaż trochę dojść do wprawy. Nie zawsze wychodzi super, często się zdarza, że produkt końcowy ma się nijak do moich wyobrażeń początkowych.
Ale, wiecie – to trochę tak jak z dziećmi – nie zawsze zostają tym kim sobie wymarzyliśmy, wychowanie ich jest zazwyczaj ciężką i nierzadko frustrującą przygodą, ale przecież zawsze ostatecznie jesteśmy z nich dumni i myślimy sobie o nich z radością i ciepłymi uczuciami. No a poza tym i w jednym i drugim przypadku same próby zrobienia czegoś takiego są przecież strasznie przyjemne.



Dobra, do rzeczy:
  • 1,5 szklanki mąki
  • Ćwierć szklanki cukru pudru
  • 60 g margaryny
  • 1 jajko
  • Łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
  • 1 łyżeczka whisky
  • Cukier waniliowy
  • Cynamon.
  • Owoce z puszki/świeże
  • Galaretka owocowa.

Rozgrzewamy piekarnik do 220 oC
Składniki na babeczki zagniatamy razem na ciasto. Cukru waniliowego ja użyłem opakowanie, ale można więcej/mniej – zależnie od upodobań. Z gotowego ciasta formujemy wielką kulę, zawijamy w folię i wkładamy do zamrażalnika na 10 min.

Urywając małe kulki wyklejamy ciastem foremki do babeczek. Ciasto rozsiewa wtedy wspaniały aromat kawowo – cynamonowy, z lekką nutką whisky, przesuwamy ręce bardziej do przodu, żeby nie zaślinić babeczek, które lepimy. Staramy się nie dawać za dużo ciasta - bo ono bardzo urośnie – tak, żeby nam później zostało jeszcze jakieś miejsce na nadzienie. Ja miałem foremki o średnicy 5 cm na górze i głębokości ok.2 – wyszło mi ich koło 25 [koło, bo na koniec zabrakło foremek i resztę ciasta zżarliśmy na surowo i wypchaliśmy nim taką dużą foremkę na babki].
Do piekarnika na 15 min, aż będą ładnie zrumienione.

Owoce kroimy dosyć drobno. Ja użyłem brzoskwini i ananasa z puszki oraz wiśni z syropu, użyłbym jakichś cytrusów z chęcią, ale biedna karmiąca mogłaby wtedy co najwyżej na te babeczki popatrzeć. Kiwi zaś ominąłem celowo, bo nigdy nie che mi się galaretka ścinać jak go użyję. Podobno działają na niego sposoby z cyklu sparzenie, ale powiem szczerze – raz nam zadziałał ten sposób raz nie – więc nie wiem do końca jak to jest.
Przygotowujemy galaretkę i odstawiamy do ostygnięcia.

Babeczki wyciągamy z piekarnika, czekamy aż trochę ostygną, wyciągamy delikatnie z foremek, żeby nie pokruszyć – w końcu to kruche ciasto. Na każdą ładujemy owoce.

Galaretki teraz robią strasznie złośliwe – dałem do ostygnięcia za okno, bo w domu gorąco i sprawdzałem co chwila – za pierwszym razem sprawdziłem – ciepła i płynna, za drugim razem sprawdziłem – ciepła i płynna, za trzecim razem sprawdziłem – kurka wodna!!! Już się ścięła lekko.

Więc jak się wam uda wyłapać taki moment, kiedy galaretka zaczyna tężeć, ale jeszcze jest płynna, tylko gęsta – to wtedy oblewamy nią babeczki przy użyciu łyżki. Jak nie, to będziecie mieć taką górę galarety na każdej jak ja, z gdzieniegdzie prześwitującymi gołymi plamami.

Odstawiamy w chłodne miejsce do ostygnięcia na co najmniej 2 godziny.
Ja robiłem dzień wcześniej więc nie było problemu.


Fajne nawet wyszły, chociaż szczerze powiem, że ta galaretka trochę mi popsuła humor, bo nie dość, że zepsuła efekt wizualny to jeszcze tam gdzie było jej za dużo za bardzo zdominowała smak i wybijała się ponad kawowy posmak ciasta.

dodajdo.com

piątek, 13 marca 2009

Słodki pudding na ciepło z nadzieniem porzeczkowym.

Macie też tak czasem, ze po prostu brak pomysłu i chęci na gotowanie, że w ogóle tego dzisiaj nie czujecie, nie chce się wam i nic na to nie umiecie zaradzić? Ja tak mam czasami, czasami nawet przez kilka dni z rzędu. Ten blog powstał z miłości do gotowania i od początku założyłem że chcę, żeby tak zostało, że nie będę robił czegoś na siłę, tylko po to, żeby wrzucić posta, bo szybko ta miłość zgaśnie i przerodzi się w rutynę.
To tyle tytułem wyjaśnienia tej ostatniej przerwy u mnie na blogu.

Wczoraj wieczorem wpadł do nas bardzo miły gość i chcąc go jakoś ugościć, na szybko wymyśliłem taki deser. Nazwałem go sobie pudding, ale nie jestem pewien, czy ta nazwa jest do końca właściwa. Ale niech tam, ważne, że pyszne.


  • 3 jajka
  • 200 g śmietany 18%
  • 4 łyżeczki mąki
  • Łyżeczka cukru waniliowego
  • 5 łyżeczek cukru
  • Łyżka soku z cytryny i odrobina startej skórki.
  • Dżem z czarnej porzeczki
  • 6 łyżek stopionego masła
  • Cukier-puder

Piekarnik rozgrzałem do 220 oC.
Jajka roztrzepałem dokładnie ze śmietaną. Do tego mąkę przesiałem przez sitko, cały czas dokładnie roztrzepując. Dodałem cukier waniliowy i zwykły, sok i skórkę z cytryny, wymieszałem razem.

Do 6 kokilek wlałem roztopione masło i wstawiłem do piekarnika.
Kiedy masło zaczęło lekko dymić [ale zanim się zaczęło spalać – to ważne, żeby dopilnować tego momentu], wlałem do kokilek chochelką ciasto i wstawiłem do piekarnika. Po chwili, kiedy ciasto lekko się ścięło na bokach łyżeczką załadowałem do środka każdej dżem porzeczkowy [ile kto lubi]. I znowu do piekarnika, na jakieś 10 min. Staramy się nie otwierać w tym czasie piekarnika, żeby puddingi nie opadły. Kiedy będziemy widzieć, że ciasto wylazło z kokilek i jest ładnie zbrązowione na górze to znak, że gotowe (ale dla pewności można jeszcze sprawdzić wykałaczką czy na pewno ciasto jest w środku zrobione).


Wyjmujemy z piekarnika, posypujemy z wierzchu cukrem-pudrem i ozdabiamy wisienką z syropu. Szybko podajemy jeszcze gorące, zanim opadnie.

No wyśmienite, muszę powiedzieć.
dodajdo.com

niedziela, 8 marca 2009

Selerowa frittata na śniadanie.

Dla karmiącej śniadanko jakieś, w miarę zdrowe, trzeba było wymyślić, coby jej jakąś przyjemność w życiu sprawić. No dobra – takie w stu procentach zdrowe ono nie jest, bo smażone jednak, ale ominąłem zgrabnie wszystkie składniki które mogłyby wywołać jakiekolwiek perturbacje czy to u karmiącej, czy co bardziej prawdopodobne u drugiego kuchcika, któren z tego co zauważyliśmy chyba bardziej wrażliwy żołądeczek posiada niż pierwszy. No cóż – takie życie – chce człowiek sobie w nocy pospać, a za dnia znaleźć chwilę ciszy i wytchnienia, to musi uważać co do gara ładuje.
Aha, ale nie myślcie że jak zdrowe, to znaczy niedobre, wręcz przeciwnie!



  • 3 spore plastry selera
  • 1 mała marchewka
  • 10 dkg wiejskiej kiełbasy
  • 4 jajka
  • 100 g startego sera żółtego
  • 1 łyżka śmietany 18%
  • Sól,
  • Pieprz,
  • Tymianek

Seler i marchewkę siekamy w kosteczkę i przesmażamy na oliwie, po chwili dodajemy pokrojoną w kosteczkę kiełbaskę i razem smażymy.
Jajka lekko roztrzepujemy ze startym serem i śmietaną, dodajemy trochę soli.
Kiedy zawartość patelni jest już pięknie przesmażona doprawiamy solą, pieprzem i tymiankiem i wlewamy jajka. Rozgarniamy równomiernie jajka po całej patelni. Smażymy na niewielkim ogniu, podważając co jakiś czas brzegi – jak przy omlecie. Tak właściwie to to jest taki trochę omlet.
Kiedy frittata spod spodu już się nam ładnie zetnie i zrumieni zsuwamy ją ostrożnie na talerz, albo dużą pokrywkę, następnie patelnią przykrywamy ją od góry, szybkim ruchem obracamy i smażymy z drugiej strony na złoto.
Gotową kroimy w ćwiartki i podajemy.


Danie proste, dosyć szybkie i bardzo smaczne. Seler i marchewka dają ciekawy słodkawy smak, a brak cebulki i papryki zapewnia lekkość. W ogóle seler to bardzo fajna rzecz i myślę, że powinniśmy go częściej wykorzystywać w kuchni nie tylko do gotowania zup.

dodajdo.com

piątek, 6 marca 2009

Warstwowe latte latem

Kiedy przyjdą wreszcie ciepłe dni, będziemy znów przed domem mieli rozłożony wiklinowy stolik z krzesełkami. Będziemy znów siadali przy nim i słuchając ptaków przeglądali książkę i popijali lekkie latte. Warstwowe latte, które kiedyś wymyśliłem w pewne letnie, leniwe dopołudnie.
Kiedy przyjdą wreszcie ciepłe dni będziemy się rozkoszować zapachem kwitnącej łąki i aromatem z cynamonowego kwiatka na wierzchu pianki.
Kiedy przyjdą wreszcie ciepłe dni będziemy podziwiać kolorowy krajobraz ogrodu, kwitnące drzewka jabłoni i gruszy i biało – brązową szklankę pełną szczęścia.
Kiedy przyjdą wreszcie ciepłe dni
Kiedy?


Najbardziej lubię chyba szybką americanę, są jednak takie momenty, kiedy bez latte ani rusz. Uwielbiam kiedy mogę jako niespodziankę przynieść Siedzącej W Ogrodzie wysoką szklankę z trzema wyraźnymi warstwami radości, ozdobioną na górze cynamonowym wyrazem uczucia na ulotnej piance.

Pierwsza warstwa na dole to sama słodycz.
Dwie pełne łyżeczki cukru rozpuszczone w malutkiej ilości wrzącej wody i skropione aromatem waniliowym. A w tym syropie pływają pyszne draże czekoladowe.

Druga warstwa to biały płyn który dla wszystkich ssaków oznacza to samo – życie.
Teraz dzięki i.nnej umiem już właściwie spienić mleko, co niesie nadzieje, że kawowe niespodziewajki będą zawsze niespodziewajkami miłymi, a nie frustrującymi, że znów się nie udało.

Trzecia warstwa to gęsta brązowa crema, lekko gorzkawa esencja smaku. To ona ma w sobie moc i silny charakter i to ona wpływa na dwie pierwsze warstwy zmieniając je nie do poznania. To dzięki niej latte jest tym czym jest.
I tak jak w życiu – w tym co najmniej słodkie a najbardziej gorzkie mieści się sens.


Kiedy wreszcie przyjdą ciepłe dni.

dodajdo.com

czwartek, 5 marca 2009

Cymes wołowy

Nie wiem do końca na czym to polega, ale jest taka jedna kuchnia narodowa, która za każdym razem kiedy ktoś o niej wspomina wywołuje u mnie dreszczyk emocji i rozbudza od razu wyobraźnie. I to nie zależnie od tego, że jadłem z tej kuchni prawie tyle samo potraw pysznych, jak i takich, które mnie nie zachwyciły [być może nie były też dobrze wykonane]. Kuchnia która jest dla mnie równocześnie egzotyczna jak i swojska, nieznana a jednak o nad wyraz naturalnych i oczywistych smakach, niemalże domowych. Zastanawiam się czasem, czy w moich żyłach nie płynie jakaś mała cząstka krwi tego wielkiego narodu, która odpowiada za mój sentyment do kuchni żydowskiej.

Cymes to tak naprawdę bardzo szeroka nazwa, bo odnosi się do całej grupy, często bardzo różnych potraw. Mają one jednak jedną wspólną cechę – są bardzo słodkie i najczęściej ich podstawowym składnikiem jest marchewka. Tak więc cymesem może być słodki deser bakaliowo – jabłkowy, może być danie obiadowe z mięsem, może być nawet pyszna babka czy pudding. Jeśli chodzi o samą etymologię słowa, to chyba nikt do końca nie umie jej jasno wyjaśnić – jedni mówią, że pochodzi ono od niemieckiego słowa Zimt – czyli cynamon, inni twierdzą że oznacza ono coś bardzo smacznego, albo coś co wymaga dużo pracy ale daje wielką satysfakcję. W języku polskim używamy tego słowa na określenie czegoś wyjątkowo pysznego.
Czy tak jest w rzeczywistości? Czy cymes z wołowiną na obiad jest też taką rzeczą? No cóż, to chyba zależy od tego co kto lubi – ja użyłbym tego słowa z pełną premedytacją, moja żona z kolei stwierdziła, że owszem, dobre, ale żeby była zachwycona i powalona na kolana, to chyba nie…


Żeby zrobić Cymes wołowy wzięliśmy:
  • 0,5 kg wołowiny
  • 6 ziemniaków
  • 6 sporych marchewek
  • 2 plastry selera
  • 3/4 szklanki cukru
  • Cynamon, gałka muszkatołowa, rozmaryn
  • Sól, pieprz, ostra papryka
  • 1 szklanka wody
  • Olej/oliwa do przesmażenia mięsa

Wołowinę pokroiliśmy w kosteczkę jak na gulasz, osoliliśmy i popieprzyliśmy. Przesmażyliśmy w garnku na oliwie, dodaliśmy ze 3 łyżki wody i dusiliśmy aż zmiękła - jakieś 1,5 godziny. Następnie dodaliśmy cukier, przemieszaliśmy dokładnie, żeby cukier się ładnie roztopił i oblepił mięso. Dolaliśmy wody i zaczekaliśmy aż się zagotuje. Wtedy do gara wleciały obrane i posiekane warzywa.
Ok, przyznam szczerze – początkowo planowałem dać tam 4 marchewy, ale po ok. 40 min, gotowania stwierdziłem, że to jednak mało i jeszcze 2 marchewki starłem na tarce, żeby szybciej doszły i dogoniły posiekane i gotujące się dłużej koleżanki.
Doprawiłem całość cynamonem, startą gałką muszkatołową i rozmarynem – nie podaję dokładnych proporcji, dlatego, że każdy lubi inaczej – ja użyłem sporo cynamonu [ok – troszkę dlatego, że mi się „sypnęło”], starłem ok. pół gałki a rozmarynu to miałem spokojnie łyżeczkę. Ale to dlatego, że uwielbiam i gałkę i rozmaryn. Oczywiście jeszcze sól, pieprz oraz szczypta ostrej papryki, bo jak już coś jest obiadowe i jest na słodko, to jakoś mi zawsze brakuje ostrej nutki w tym – takie już mam zboczenie.
Całość przykryłem i dusiłem około godziny, dolewając wody kiedy odparowała zanadto. Gdy wszystko było już miękkie całość rozgniotłem na coś w rodzaju puree.
Przełożyłem do formy do zapiekania i wstawiłem do piekarnika rozgrzanego na 210 oC na jakieś 15-20 min.

Radzę podawać z jakąś kwaskowatą i orzeźwiającą sałatką, np z kwaśnych jabłek i marchewki, skropioną sokiem z cytryny i oliwą.
Bo danie jest słodkie, słodkie, słodkie.
I sycące.
Ale ja i tak nie mogłem się najeść – co mi trochę się w żołądku ułożyło, to wracałem do kuchni i nakładałem sobie kolejną porcyjkę. I najciekawsze jest to, że każda kolejna porcja mi smakowała jeszcze bardziej.


PS. Zastanawiacie się może czemu tak nielogicznie zaczynam opis przygotowania w liczbie mnogiej, a kończę w pojedynczej? No cóż – to dosyć oczywiste – ta część pracy która jest opisana w liczbie mnogiej, została oczywiście wykonana samodzielnie przez moją żonę. Natomiast tam gdzie piszę w liczbie pojedynczej, to oznacza, że łaskawie włączyłem się do prac.
Już taki ze mnie zimny drań.

foodelek: przepisy tygodnia

dodajdo.com

środa, 4 marca 2009

Punk Quiche – czyli obiad z resztek.

Coś ostatnio kruche ciasta u nas w kuchni, w dużych ilościach panują. A bo i to smaczne i stosunkowo szybkie i proste, a poza tym miła odmiana od tradycyjnych zestawów mięso +ziemniaki +sałatka. No a z tym Quichem to jeszcze tak, że powrzucaliśmy do niego co nam tam zostało, w ramach wykorzystania maksymalnego produktów żywnościowych i przeciwdziałania marnotrawstwu.


Na ciasto:
  • 30 dkg mąki
  • 15 dkg masła
  • Szczypta soli
  • Łyżka zimnej wody.
Do nadzienia:
  • 3 plastry pieczonej piersi z indyka
  • 2 plasterki szynki
  • 1 czerwona cebula
  • 15 dkg sera żółtego
  • 250 g śmietany 18%
  • 4 jajka
  • Sól, pieprz.

Ciasto robimy prawie tak samo jak na tartę, tylko masła jest trochę mniej. Więc wyrabiamy mąkę i sól z posiekanym masłem, dodajemy łyżkę wody i wyrabiamy jednolite ciasto.

Zostało nam 3 plastry pieczeni z piersi indyka, z wczorajszego obiadu – ani to zjeść samemu, ani podzielić między domowników, tak więc pokroiliśmy w paseczki, to samo uczyniliśmy z dwoma leżącymi samotnie w lodówce plasterkami szynki. Do tego posiekaliśmy cebulkę. Wszystko razem wymieszaliśmy. Można też dodać do tego 2 posiekane drobno ząbki czosnku. My ten punkt pominęliśmy ze względu na karmiącą, chociaż i tak już cebula i ser są pewnym odstępstwem z naszej strony, ale człowiek nie może się aż tyle przejmować, bo by inaczej ze zgryzoty wszelakiej umarł.

Śmietanę mieszamy z jajkami i dodajemy stary żółty ser. Doprawiamy solą i pieprzem.

Ciasto rozwałkowujemy na ok. 3mm, i wykładamy nim okrągłą formę tartową, uprzednio oczywiście wysmarowaną jakimś masłem, bądź oliwą. Dno ciasta możemy ponakłuwać gdzieniegdzie widelcem. Generalnie teraz powinno się zapiec samo ciasto przez chwilę, rozkładając na dno suchą fasolę, żeby nie wyrosło. Ale nam się dzisiaj spieszy, więc wrzucamy nadzienie do środka, i zalewamy śmietaną z jajkami i serem.

Całość wkładamy do piekarnika rozgrzanego na 240 oC na 15-20 min, po tym czasie zmniejszamy ogień i pieczemy jeszcze drugie tyle. Możemy też wyciąć okrąg z folii aluminiowej i w połowie pieczenia przy okazji zmniejszania temperatury położyć na tartę – tak, żeby folia zakrywała tylko ciasto, które wystaje z boków. W ten sposób unikniemy brzydkiego zbrązowienia [nadpalenia] ciasta a uzyskamy pięknie zrumieniony środek.


Gotowe wyciągamy z piekarnika i odstawiamy na kilka minut, żeby ostygło.
Kroimy na porcję i zjadamy.
No pyszne po prostu.
dodajdo.com

wtorek, 3 marca 2009

Tartinki ananasowe.

Fajny deser, chociaż jak już kiedyś zauważyłem nie jestem mistrzem cukiernictwa, to jednak tartinki z owocowymi nadzieniami bardzo lubię robić, a jeszcze bardziej zjadać.



Będziemy potrzebować:

Ciasto na tartę:
  • 15 dag mąki
  • 9 dag masła
  • Łyżka zimnej wody
  • Łyżeczka cukru waniliowego
Nadzienie:
  • 6 plastrów ananasa
  • 200 g śmietany 18%
  • 2 jajka
  • 3 łyżki soku z ananasa
  • Sok z pół cytryny
  • Szczypta startej skórki cytrynowej
  • 3 łyżeczki cukru.

Ciasto na tartę wyrabiamy z przesianej mąki, cukru waniliowego i posiekanego masła, dodając pod koniec łyżkę zimnej wody i ugniatając aż ciasto będzie miało jednolitą, sprężystą konsystencję.
Formujemy kulkę, owijamy folią kuchenną i wkładamy do lodówki na jakieś 20-30 min.

Śmietanę mieszamy dokładnie z jajkami i sokiem z ananasa, dodajemy szczyptę skórki cytrynowej i sok z cytryny, oraz cukier. Mieszamy dokładnie razem.

6 kokilek o średnicy ok. 7 cm smarujemy masłem.
Ciasto wyjmujemy z lodówki i rozwałkowujemy do grubości ok. 3mm. Ciastem wykładamy kokilki, wystające części obcinamy przy górnej krawędzi.



Wlewamy do foremek nadzienie ananasowe, do połowy wysokości, wkładamy po plasterku ananasa i dopełniamy nadzieniem do 2/3 wysokości. Nadzienie w czasie pieczenia nam urośnie, więc nie napełniamy po brzegi, żeby się nie wylało.

Wkładamy do piekarnika nagrzanego na 240 oC na ok. 15-20 min, po czym zmniejszamy ogień i pieczemy jeszcze kolejne 20 min, aż się ładnie zrumienią z góry.
Wyciągamy z piekarnika, odstawiamy do ostygnięcia. Kiedy ostygną, wyciągamy tartinki z foremek, ozdabiamy wisienką, podajemy. Mniam mniam mniam!


Jeśli chcecie możecie dodać trochę więcej soku i skórki z cytryny. Ja użyłem tak małych ilości celowo – ze względu na matkę karmiącą, która cytrusów wszelakich nie powinna w ogóle zjadać. Ale przyznaje, że brakowało mi trochę kwaśności która by przełamywała słodki smak ananasa. Wisienki ratowały sprawę.

dodajdo.com

niedziela, 1 marca 2009

Śniadaniowo Gofrowo

Pomyślałem sobie: a co gdyby tak gofry na śniadanie? Zazwyczaj śniadania jadamy bardziej w kierunku konkretnych, bardziej w kierunku słono – pikantnym, bardziej w kierunku… no w innym kierunku niż gofry po prostu.
Ale przecież raz za czas trzeba zmienić kierunek, poza tym jestem więcej niż przekonany, że wielu z was na samą myśl o gofrach na śniadanie poczuło lekkie podekscytowanie. A i ja z pewną taką nieśmiałością muszę wyznać, że kiedy mi ten pomysł wpadł do głowy wieczorem dnia poprzedniego, to się trochę nakręciłem.



Na ciasto gofrowe będziemy potrzebować:
  • 160 g mąki
  • 15 g drobnego cukru + jedna szczypta do białek
  • szczypta soli
  • 50g stopionego masła
  • 2 jajka, żółtka i białka osobno
  • 270 ml mleka
Możemy też do ciasta użyć kilka kropel esencji waniliowej, albo trochę startej skórki cytrynowej, jeśli ktoś lubi.

Do położenia na gofry:
  • 2-3 plasterki ananasa z puszki
  • Garść obranych orzechów włoskich ew. dodatkowo laskowych
  • 3 łyżki śmietany 18%
  • Mniej niż pół łyżeczki curry
  • Odrobina musztardy
  • Jabłko
  • 1,5 łyżki cukru
  • Łyżeczka masła
  • Cynamon, imbir
  • Kilka kropli sosu Worcester
  • Pół grapefruita
  • Łyżka miodu
  • Dżemy, miód, cukier puder, co tam jeszcze lubimy/wymyślimy.

Ze sprzętu – oczywiście gofrownicę.

W misce mieszamy mąkę, 15g cukru, sól, stopione masło, żółtka jajek, i jedną trzecią mleka. Roztrzepujemy lekko na gładką masę, stopniowo dodając resztę mleka.
Możemy teraz dodać aromat jeśli lubimy.
Odstawiamy na jakieś 10-15min.
Białka ubijamy ze szczyptą cukru, na gęstą pianę, ale na tyle płynną, żeby nie tworzyła wierzchołków. Za pomocą trzepaczki mieszamy delikatnie z ciastem gofrowym.

Łyżką, bądź chochelką rozprowadzamy po całej powierzchni gofrownicy. Zamykamy i pieczemy jak kto lubi – jedni wolą bardziej miękkie, inni chrupkie.


Nadzienia:
Plasterki ananasa kroimy w mniejsze cząsteczki. Orzechy siekamy i prażymy chwilę na patelni.
Śmietanę mieszamy z curry i musztardą. Orzechy mieszamy z ananasem i polewamy sosem śmietanowym.

Jabłko obieramy ze skórki, kroimy na ćwiartki, usuwamy gniazda nasienne. Siekamy na małe cząsteczki. W rondelku roztapiamy masło, dodajemy cukier i mieszamy aż się roztopi i lekko zrumieni. Wsypujemy jabłko, mieszamy dokładnie, żeby cukier oblepił cząsteczki jabłka z wszystkich stron. Dusimy razem na małym ogniu jakieś 5 min. posypujemy cynamonem i suszonym imbirem. Dodajemy parę kropel sosu Worcester. Kiedy jabłka puszczą sok i będą otoczone pięknym złocistym syropem o konsystencji miodu – gotowe.

Z grapefruita wyciągamy łyżeczką miąższ, kładziemy na gofra, polewamy miodem. Pycha.

Podajemy wszystko razem na stół pozostawiając uczestnikom śniadania dowolność w kreowaniu swojego posiłku.



Ja zacząłem od gofrów z sałatką orzeczowo-ananasową, bo i była najbardziej pikantna i jako start przed wszystkimi słodkościami wg mnie najbardziej wskazana.

Śniadanie było pyszne, pyszne, pyszne!!!
Oczywiście podany zestaw może też służyć jako suty deser popołudniowy.


Aha, a przepis na ciasto gofrowe zawdzięczamy panu M.Roux’owi który opublikował go w książce „Jajka” i jest to chyba najlepszy przepis jaki do tej pory wypróbowałem na gofry.

dodajdo.com
Blog Widget by LinkWithin