Tego drugiego dnia do zestawu który już prezentowałem dzień wcześniej dorzuciłem również afrykańskie ciasteczka, które mnie osobiście urzekły i prostotą wykonania i smakiem. Mandazi są ponoć popularne szczególnie w Kenii i Tanzanii, gdzie podaje się je z filiżanką kawy lub herbaty. Przypominają nasze pączki, czy nawet bardziej faworki [tudzież chrust], ale da się wyczuć na końcu smaku delikatną nutkę kokosową.
- 4 łyżeczki suszonych drożdży
- 4 łyżki cukru
- Ok. Szklanki mleka kokosowego
- 1,5 szklanki mąki
- Sól
- Olej do głębokiego smażenia.
Drożdże mieszamy z 2 łyżkami cukru i niedużą ilością ciepłej wody i odstawiamy na jakieś 15 min. W tym czasie mieszamy przesianą mąkę z solą i resztą cukru. Dodajemy drożdże, a następnie wyrabiając dodajemy tyle mleka kokosowego, żeby powstało dosyć twarde ciasto – nam wyszło go mniej niż szklanka – ok.2/3. Zagniatamy i odstawiamy pod przykryciem do wyrośnięcia na ok. 45minut. Po tym czasie rozwałkowujemy na grubość ok. 0,5cm. i wykrawamy trójkąciki o bokach ok. 3-4 cm. Zostawiamy jeszcze na jakieś 15min. do wyrośnięcia. W tym czasie rozgrzewamy olej i wyrośnięte trójkąciki wrzucamy do gorącego oleju, one po chwili wypływają i jak się zrumienią z jednej strony, to przewracamy je na drugą. Odsączamy troszkę na ręcznikach papierowych i podajemy na ciepło.
Są pyszne. Nie wiem czemu, może to zasługa mleczka kokosowego, ale ciągną znacznie mniej oleju niż tradycyjne domowe pączki. Nas osobiście tak bardzo zachwyciły, że na drugi dzień zrobiliśmy jeszcze raz porcję dla nas samych, do kawki.
A i w Strumieniu widać było, że smakują, pomimo, że miałem ogroooomną ich porcję, która znacznie przewyższała ilość uczestników, to jednak do domu nie przywiozłem ani jednego. Powiem więcej – nie umiałem nadążyć z wykładaniem ich. W ferworze biegania z dokładkami kolejnych przekąsek zauważyłem kontem oka, że nawet jakaś pani posmarowała sobie ciasteczko mandazi sosem quacamole, który stał niedaleko – zaraz obok chimichang… no cóż… nie wiem jak takie zestawienie mogło pasować, ale pani miała bardzo zadowoloną minę. Chociaż mógł to być również wpływ całkiem dobrych win morawskich, które serwowali Ania i Piotrek.
Na dzisiaj tyle, ale wrócę jeszcze niedługo, żeby wam opowiedzieć o chińskiej galaretce migdałowej i indyjskiej Alu Kofcie.
4 komentarze:
Świetny pomysł z tym opowiadaniem i gotowaniem przy okazji! trzymam wszystkie kciuki za wasza inicjatywę :)
Pozdrawiam!
nie no wiesz co?! jak tak można kusić, toć to musi być niebo w gębie! ja chcę kilka!
cudnie musiały smakowac w towarzystwie ciekawych opowieści..
Szkoda, że nie mam możliwości wzięcia udziału w takiej imprezie.
Ciasteczka prezentują się bardzo ciekawie :-)
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz