Ten przepis Roux’a chodził za mną już od dawna. Dziś wreszcie go wypróbowałem. Poddałem go delikatnym modyfikacjom, niestety zbyt delikatnym, żebym mógł nazwać go swoim pomysłem inspirowanym przepisem Roux’a. Czego niezmiernie żałuję, bo danie jest tak fantastyczne, że chętnie bym się nim chwalił na prawo i lewo.
- 2 jajka
- 1 nieduża cebula
- Łyżka masła
- Plaster boczku
- Łyżka śmietany 18%
- Ciasto francuskie
- Tymianek
- Sól, pieprz.
Cebulę kroimy w talarki. Masło roztapiamy i na malutkim ogniu przesmażamy w nim cebulę, aż zmięknie. Dodajemy pokrojony w kosteczkę boczek. Smażymy jeszcze chwilę. Dodajemy śmietanę, tymianek oraz sól i pieprz do smaku. Dusimy razem aż śmietana zgęstnieje i zmniejszy swoją objętość.
Z ciasta francuskiego wycinamy kółka. Roux podaje u siebie średnicę 12 cm. Ja miałem akurat wykrawacz do ciasta o średnicy 7 cm – różnica jest właściwie chyba tylko wizualna – na większych jajka trochę ładniej się prezentują, nie są tak upchane jak na tych moich.
Na ciasto francuskie wykładamy nadzienie cebulowe. Wrzucamy do piekarnika nagrzanego do 220 oC na jakieś 10 – 15 min.
W tym czasie robimy jajka w koszulkach. Do gotującej się wody z octem wlewamy delikatnie z filiżanki jajko i zagarniamy łyżką.
Tartelki wyciągamy z piekarnika, na wierzch kładziemy gotowe jajka. Możemy ozdobić ziołami, jeśli mamy świeże to gałązka tymianku, bądź listek bazylii jak najbardziej wskazany.
Jak nie mamy, to musimy, jak ja, kombinować z suszonymi i jakimiś świeżymi warzywami żeby wizualnie uatrakcyjnić danie. Z resztą, właściwie – nie musimy – danie samo w sobie wygląda bardzo atrakcyjnie.
Jest bardzo smaczne – cebulka smażona, czy właściwie duszona długo w maśle ma delikatny, lekko aksamitny smak. Jajka w koszulkach – moja ulubiona forma – są z zasady bardzo delikatne. Do tego chrupki spód z ciasta francuskiego – świetna sprawa.
Jak dla mnie – bardzo.
Bardzo bardzo nawet.
15 komentarzy:
Mico, poważnie wystarczy surowe jajko wlać ostrożnie do wody z octem i zagarniać łyżką? I wyjdzie mi taki ładny kształt jak Tobie?
Widzę, że wciągnęła Cię ostatnio cebulka powoli duszona ;)
Jesteś Mistrzem Świata (o czym z pewnością w swej skromności wiesz ;)) w kategorii "jajka w koszulkach" ;) żadnych farfocli, no, no... :-))
I okrutnego smaka mi narobiłeś na cebulkę duszoną!!!
Pozdrawiam :-)
Olu - cóż, istnieje szansa, że tak... mi za pierwszym razem się udało. A później była niezliczona ilość porażek, eksperymentowania próbowania tak i siak.
Co do cebuli duszonej, to akurat tak jakoś się złożyło, dwa przepisy pod rząd - ale tak na prawdę to odkryłem ją już jakiś czas temu przygotowując aksamitną zupę cebulową.
Mafilko - dziękuję za komplement, ale zdobędę się na odrobinę szczerości i powiem wprost - udało mi się dzisiaj. A pozostający ogon farfoclowy odcinam zazwyczaj łyżką o brzeg garnka wyciągając jajko. Oczywiście o ile farfocle nie stanowią 90% całości, co też często mi się zdarza. :P
No pełen profesjonalizm. Jak będę w kwietniu w Cieszynie, może wpadnę na korepetycje z jajek w koszulkach?
Hejka Mico :) Dobrze że przeczytałam wcześniejsze komentarze bo już myślałam że takie cudne Ci za każdym razem wychodzą te jajka w koszulkach... ja tez uwielbiam tą formę ale czasami mam nawet 90% farfocli ;)Pozdrawiam
myszo - zapraszam serdecznie, zawsze - nie tylko w kwietniu. :)
Kachna - fakt jest taki, ze jajka w koszulkach stały się moją małą obsesją kuchenną - myślisz, że o tym rzucaniu garnkami w moim opisie to skąd się wzięło? ;)
Jestem pod wrazeniem tych pieknych i ksztaltnych jajek. Nie czesto wychodza takie jak Tobie.
pozdrawiam :)
Cebuli w domu nie znalazłam ;) ale jajeczko w koszulce popełniłam... Pierwsze w życiu ;)
karolko - dzięki.
Mafilko - super!!! strasznie się cieszę. To są chwilę, kiedy sobie myślę, że czasem się jednak do czegoś ten blog przydaje, jeśli tylko kogokolwiek zainspiruje do zrobienia czegoś. :D
Cudne i apetyczne!
Wyglądają obłędnie i na pewno tak smakują. Przepis zdecydowanie do wypróbowania. Muszę się nauczyć od Ciebie robic jajka w koszulkach. Moje się strzepią.;-)))
Jakie idealne są te jajka! Moje zawsze wyglądaja jak jajeczna kałuża :)
jestem dzis pierwszy raz na Twoim blogu; czytam kolejny przepis i nie moge sie oprzec, aby nie napisac, ze jestes genialny, wspaniale przepisy i w ogole, cud, miod i orzeszki.....:D
Droga Lolu:
miódorzeszkico zaś się tyczy cudu to tutajA jeśli chodzi o ten domniemany geniusz, to byłbym bardzo ostrożny ;)
Bardzo fajny pomysl, a jesli chodzi o jajka - ja osobiscie nie uzywam wody z octem. Biore folie spozywcza, kropla oliwy, wybijam jajko poczym zwijam w sakiewke i takie sakiewki wkladam do gotujacej sie wody. Troche wiecej roboty, ale odkad zobaczylam jak to robi Nigela Lawson pomyslalam, ze to niezly sposob aby jaja mialy fajna forme i nie pachnialy octem.
Pozdrawiam.
Prześlij komentarz