To był niezwykle udany tydzień urodzinowy, kulminacja jego miała miejsce w weekend, kiedy to zjechali przyjaciele z życzeniami, prezentami, ale to co najistotniejsze, to to, że po prostu byli. A w niedziele wszyscy razem świętowaliśmy na wielkiej imprezie ogrodowej. Niesamowite jest to, że jeszcze 4-5lat temu nikt z nas by nie pomyślał, że ponad połowę świętujących urodziny kogokolwiek z nas, będzie stanowiła ogromna chmara rozbrykanych dzieciaków. No cóż… czas leci, taki życia krąg.
Postanowiłem pochwalić się niezwykłym tortem – nie ja go robiłem, tylko dostałem, ale jak widzicie na zdjęciach jest nierozerwalnie związany z tym blogiem, więc grzechem byłoby nie umieszczenie go tutaj. Autorka tego niesamowitego dzieła nie prowadzi niestety żadnego bloga kulinarnego [na razie], żebym mógł do niej odsyłać, czego niezmiernie żałuję, bo prawda jest taka, że jeśli chodzi o torty, ciasta, ciasteczka i inne słodkości, to potrafi cuda. Dla dociekliwych mogę tylko dać wskazówkę, że takie talenty można czasem odnaleźć wśród mniamowiczów.
Bardzo dziękuję wszystkim za ten niezwykły tydzień i za wspaniałą imprezę w niedzielę. No i za prezenty – to niby najmniej ważne, ale prawda jest taka, że już dawno nie byłem tak ubłogosławiony przeróżnymi dobrami materialnymi jak w ciągu tego tygodnia ;)
A teraz do tytułu – co to, kurka, jest ten dymfok? Otóż na Śląsku Cieszyńskim tak mówi się na specjalny kociołek stawiany bezpośrednio na ognisku, szczelnie zamykany od góry, w którym przyrządza się potrawę która z resztą wzięła swą nazwę od naczynia. Tak więc dymfok to zarówno kociołek – bardzo podobny do węgierskich kociołków ogniskowych – najczęściej ciężki, żeliwny; jak i potrawa w nim ugotowana.
W tradycji Cieszyńskiej dymfok był mocno związany z zielonymi świątkami, czyli dniem pięćdziesiątnicy – zesłania ducha świętego. Wtedy oprócz nieodłącznej jajecznicy z ogniska spożywało się również na świeżym powietrzu ową potrawę.
Na dymfoka oprócz kociołka potrzebujemy:
Ziemniaki oczywiście obieramy, i kroimy w plasterki - to najbardziej czasochłonna część pracy. Podobnie postępujemy z marchewą i pietruszką. Kiełbasę, boczek i słoninę też kroimy w plastry.
Kociołek wykładamy liśćmi kapusty. Następnie warstwami układamy boczek, ziemniaki i marchewkę, cebulę, kiełbasę, i tak aż zapełnimy kociołek. Jeśli mamy słoninę, to dobrze położyć ją jako pierwszą warstwę i układać na bokach – wytopi się z niej w ten sposób tłuszcz, który uchroni również kapustę przed przypaleniem. Oczywiście warstwy przesypujemy również solą i pieprzem – oraz innymi przyprawami, jeśli mamy taką chęć. Kiedy kociołek jest już pełny staramy się ugnieść wszystko ręką i ułożyć jeszcze jakieś warstwy na górę – podczas pieczenia wszystko się skurczy – więc będzie jedzenia trochę mniej niż nam się teraz wydaje. Jako ostatnią warstwę kładziemy liście kapusty – w ten sposób cała nasza potrawa jest otoczona ze wszystkich stron kapustą.
Zakręcamy pokrywę i stawiamy w ogniu na ok. godzinę – półtorej – co jakiś czas dobrze sprawdzić jak postępy. Ogień nie może być za duży, żeby nam się kapusta nie spaliła, bo cała potrawa nabierze mocnego smaku spalenizny. Z kolei jeśli będzie za mały, to będziemy czekać wiecznie na jedzenie.
Powiem szczerze – nie spotkałem jeszcze osoby, która by nie lubiła dymfoka. Jest to również niezwykle miła odmiana po standardowym grillu – a też polega na wspólnym pobycie na świeżym powietrzu i zgromadzeniu dookoła pierwotnego poniekąd ognia.
Bardzo serdecznie polecam każdemu kto wybiera się do ziemi cieszyńskiej znalezienie miejsca gdzie mogli by tego spróbować. A każdemu kto się nie wybiera polecam zakup takiego kociołka, bo to niezwykle fajna sprawa, a w środku można przecież zrobić nie tylko dymfoka, ale poczynając od gulaszy, przez pieczenie na zupach kończąc prawie wszystko co się nam zamarzy.
Ps. Bardzo dziękuję Cinowi za zdjęcia.
Postanowiłem pochwalić się niezwykłym tortem – nie ja go robiłem, tylko dostałem, ale jak widzicie na zdjęciach jest nierozerwalnie związany z tym blogiem, więc grzechem byłoby nie umieszczenie go tutaj. Autorka tego niesamowitego dzieła nie prowadzi niestety żadnego bloga kulinarnego [na razie], żebym mógł do niej odsyłać, czego niezmiernie żałuję, bo prawda jest taka, że jeśli chodzi o torty, ciasta, ciasteczka i inne słodkości, to potrafi cuda. Dla dociekliwych mogę tylko dać wskazówkę, że takie talenty można czasem odnaleźć wśród mniamowiczów.
Bardzo dziękuję wszystkim za ten niezwykły tydzień i za wspaniałą imprezę w niedzielę. No i za prezenty – to niby najmniej ważne, ale prawda jest taka, że już dawno nie byłem tak ubłogosławiony przeróżnymi dobrami materialnymi jak w ciągu tego tygodnia ;)
A teraz do tytułu – co to, kurka, jest ten dymfok? Otóż na Śląsku Cieszyńskim tak mówi się na specjalny kociołek stawiany bezpośrednio na ognisku, szczelnie zamykany od góry, w którym przyrządza się potrawę która z resztą wzięła swą nazwę od naczynia. Tak więc dymfok to zarówno kociołek – bardzo podobny do węgierskich kociołków ogniskowych – najczęściej ciężki, żeliwny; jak i potrawa w nim ugotowana.
W tradycji Cieszyńskiej dymfok był mocno związany z zielonymi świątkami, czyli dniem pięćdziesiątnicy – zesłania ducha świętego. Wtedy oprócz nieodłącznej jajecznicy z ogniska spożywało się również na świeżym powietrzu ową potrawę.
Na dymfoka oprócz kociołka potrzebujemy:
- Kapustę świeżą – ważne, żeby miała duże i w miarę elastyczne liście.
- ok. 2 kg ziemniaków
- kilka marchewek
- pietruszka
- ze 4 cebule
- kiełbasa
- boczek.
- ew. słonina
- sól,
- pieprz.
Ziemniaki oczywiście obieramy, i kroimy w plasterki - to najbardziej czasochłonna część pracy. Podobnie postępujemy z marchewą i pietruszką. Kiełbasę, boczek i słoninę też kroimy w plastry.
Kociołek wykładamy liśćmi kapusty. Następnie warstwami układamy boczek, ziemniaki i marchewkę, cebulę, kiełbasę, i tak aż zapełnimy kociołek. Jeśli mamy słoninę, to dobrze położyć ją jako pierwszą warstwę i układać na bokach – wytopi się z niej w ten sposób tłuszcz, który uchroni również kapustę przed przypaleniem. Oczywiście warstwy przesypujemy również solą i pieprzem – oraz innymi przyprawami, jeśli mamy taką chęć. Kiedy kociołek jest już pełny staramy się ugnieść wszystko ręką i ułożyć jeszcze jakieś warstwy na górę – podczas pieczenia wszystko się skurczy – więc będzie jedzenia trochę mniej niż nam się teraz wydaje. Jako ostatnią warstwę kładziemy liście kapusty – w ten sposób cała nasza potrawa jest otoczona ze wszystkich stron kapustą.
Zakręcamy pokrywę i stawiamy w ogniu na ok. godzinę – półtorej – co jakiś czas dobrze sprawdzić jak postępy. Ogień nie może być za duży, żeby nam się kapusta nie spaliła, bo cała potrawa nabierze mocnego smaku spalenizny. Z kolei jeśli będzie za mały, to będziemy czekać wiecznie na jedzenie.
Powiem szczerze – nie spotkałem jeszcze osoby, która by nie lubiła dymfoka. Jest to również niezwykle miła odmiana po standardowym grillu – a też polega na wspólnym pobycie na świeżym powietrzu i zgromadzeniu dookoła pierwotnego poniekąd ognia.
Bardzo serdecznie polecam każdemu kto wybiera się do ziemi cieszyńskiej znalezienie miejsca gdzie mogli by tego spróbować. A każdemu kto się nie wybiera polecam zakup takiego kociołka, bo to niezwykle fajna sprawa, a w środku można przecież zrobić nie tylko dymfoka, ale poczynając od gulaszy, przez pieczenie na zupach kończąc prawie wszystko co się nam zamarzy.
Ps. Bardzo dziękuję Cinowi za zdjęcia.
7 komentarzy:
Nie czytając tekstu, a jedynie przegladając obrazki próbowałam połaczyć tort z kociołkiem.... i nijek, ale to w żaden sposób się nie składało ;)
Powiem Ci Mico, że taki dymfok (sprzęt) robi wrażenie, a warzywka z niego muszą być pyszniutkie...
Jeszcze raz wszystkiego naj :-)
Wspaniały tort ! Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze!:))
A warzywka wyglądają wspaniale i pyszniutko, muszą smakować wybornie!:)
spokojnie - spokojnie z tymi warzywkami - bo zaraz wyjdzie, ze to jakieś wegetariańskie danie jest. Tego boczku i kiełbasy tam całkiem sporo wchodzi, to w końcu ludowe danie jest! :D
Warzywka jakoś mi się bardzo w oczy rzuciły hy hy ;)
No ale i z boczkiem i kiełbaską tez musi być pycha, nie? ;)) NO!:)
no to teraz mi przysłodziłeś ;-) a dymfok smakował baaardzo !!1 :-)
No patrz! Mieszkam blisko Cieszyna, ale nazwę dymfok widzę po raz pierwszy. My na kociołek mówimy kociołek, a jedzenie w środku to po prostu duszonki. Za to zawartość kociołka się zgadza i u nas jest prawie taka sama, bo my dodajemy jeszcze cebulę :)
kasiu - no jak o słodkościach mówiłem, to trudno, żebym przysolił ;P
edysiu - rzeczywiście zawartość identyczna i cebula się też zgadza, bo ja oczywiście o niej zapomniałem napisać, ale już poprawione. A co do nazwy - no cóż - widać za blisko Bielska a za daleko Cieszyna już mieszkasz ;) w końcu to nazwa regionalna, a Bielsko już w innym regionie od zawsze było.
Prześlij komentarz