Wtedy on powoli podniósł głowę, i wyprostował się. Popatrzył jej prosto w ślepia. Na jego rozedrganej jeszcze przed chwilą twarzy wszystkie mięśnie ułożyły się w stateczny obraz i pojawił się dziwny, pół dziki uśmiech.
Po raz pierwszy poczuła wtedy, że traci pewność siebie.
Jego usta rozchyliły się, a oczy błysnęły i rzucił krótkie: Let’s dance!!!
Grzaniec piwny zrobiłem z wykorzystaniem pewnego sekretu, który zdradził mi kiedyś mój przyjaciel – jeśli chcesz uzyskać naprawdę silny, korzenny smak nie wrzucaj nigdy przypraw bezpośrednio do wina lub piwa. Zagotuj je najpierw w osobnym naczyniu i dopiero tą esencję przez siteczko wlej do właściwego napoju, podgrzej i tak podawaj. Zyskasz w ten sposób mocny, odrobinę zmieniony, smak a pozbędziesz się denerwujących farfocli pływających zawsze na dnie kufelka.
Do mojego grzańca wykorzystałem jeszcze jeden sekret, który może być znacznie trudniej dostępny – mianowicie przyprawy zagotowałem, w cydrze domowej roboty. Jeśli jednak takiego nie macie [a nie spodziewam się, żebyście go mieli] możecie użyć np. piwa imbirowego, albo po prostu zagotować przyprawy we wodzie, tylko użyjcie jej stosunkowo mniej, żeby na koniec nie rozcieńczać za bardzo piwa.
W garnuszku umieściłem łyżeczkę miodu, wraz z rozbitymi w moździerzu: 6-cioma goździkami, 1 zielem angielskim, 3 ziarnkami czarnego pieprzu i szczyptą ziaren anyżu. Dodałem szczyptę startej gałki muszkatołowej i cynamonu. Powinno się jeszcze teraz dodać imbir, ja jednak go nie dodałem, ponieważ mój cydr jest bardzo imbirowy, wy jednak to zróbcie. Kiedy miód się rozpuścił wlałem pół litra cydru i na małym ogniu gotowałem dosyć długo, aż płyn zredukował swoją objętość ponad połowę.
Do nowego garnka przelałem ostrożnie przez drobne siteczko esencję. Dolałem jedno jasne piwo [jeszcze tydzień czeski się nie zaczął, ale mogę zdradzić, że piwo było czeskie] dosłodziłem jeszcze łyżeczką miodu i wycisnąłem trochę soku z cytryny, do smaku.
Całość podgrzałem, pilnując bardzo dokładnie, żeby tym razem już się nie zagotowało.
Jeszcze gorące [no dobra – bardzo ciepłe] wypiłem.
I to było piękne.
Dookoła rozciągał się wspaniały krajobraz, słońce wyszło właśnie z za chmur, rzucając nieśmiało swoje promyki na pokonane ciało choroby; zupełnie tak, jakby bało się, że jeszcze niechcący może ją wskrzesić.
Jej jednak już nie było.
Na horyzoncie dało się dostrzec jego postać. Wstał i szedł z dumnie podniesioną głową. Oto przybliżyło się uzdrowienie jego.
Po raz pierwszy poczuła wtedy, że traci pewność siebie.
Jego usta rozchyliły się, a oczy błysnęły i rzucił krótkie: Let’s dance!!!
Grzaniec piwny zrobiłem z wykorzystaniem pewnego sekretu, który zdradził mi kiedyś mój przyjaciel – jeśli chcesz uzyskać naprawdę silny, korzenny smak nie wrzucaj nigdy przypraw bezpośrednio do wina lub piwa. Zagotuj je najpierw w osobnym naczyniu i dopiero tą esencję przez siteczko wlej do właściwego napoju, podgrzej i tak podawaj. Zyskasz w ten sposób mocny, odrobinę zmieniony, smak a pozbędziesz się denerwujących farfocli pływających zawsze na dnie kufelka.
Do mojego grzańca wykorzystałem jeszcze jeden sekret, który może być znacznie trudniej dostępny – mianowicie przyprawy zagotowałem, w cydrze domowej roboty. Jeśli jednak takiego nie macie [a nie spodziewam się, żebyście go mieli] możecie użyć np. piwa imbirowego, albo po prostu zagotować przyprawy we wodzie, tylko użyjcie jej stosunkowo mniej, żeby na koniec nie rozcieńczać za bardzo piwa.
W garnuszku umieściłem łyżeczkę miodu, wraz z rozbitymi w moździerzu: 6-cioma goździkami, 1 zielem angielskim, 3 ziarnkami czarnego pieprzu i szczyptą ziaren anyżu. Dodałem szczyptę startej gałki muszkatołowej i cynamonu. Powinno się jeszcze teraz dodać imbir, ja jednak go nie dodałem, ponieważ mój cydr jest bardzo imbirowy, wy jednak to zróbcie. Kiedy miód się rozpuścił wlałem pół litra cydru i na małym ogniu gotowałem dosyć długo, aż płyn zredukował swoją objętość ponad połowę.
Do nowego garnka przelałem ostrożnie przez drobne siteczko esencję. Dolałem jedno jasne piwo [jeszcze tydzień czeski się nie zaczął, ale mogę zdradzić, że piwo było czeskie] dosłodziłem jeszcze łyżeczką miodu i wycisnąłem trochę soku z cytryny, do smaku.
Całość podgrzałem, pilnując bardzo dokładnie, żeby tym razem już się nie zagotowało.
Jeszcze gorące [no dobra – bardzo ciepłe] wypiłem.
I to było piękne.
Dookoła rozciągał się wspaniały krajobraz, słońce wyszło właśnie z za chmur, rzucając nieśmiało swoje promyki na pokonane ciało choroby; zupełnie tak, jakby bało się, że jeszcze niechcący może ją wskrzesić.
Jej jednak już nie było.
Na horyzoncie dało się dostrzec jego postać. Wstał i szedł z dumnie podniesioną głową. Oto przybliżyło się uzdrowienie jego.
3 komentarze:
Brzmi cudownie! Aż poczułam zapach tego grzańca... a czy z piwa bezalkoholowego też można takie cudo zrobić? ;)
Hmm... w zasadzie pewnie tak, problem polega na tym, ze większość piw bezalkoholowych ma kiepski smak. Ale tutaj znów mogę polecić czeskie piwo - Radegast - ma piwo bezalkoholowe, najlepsze jakie kiedykolwiek piłem - z niebieską etykietką. Niestety chyba niedostępne na naszym rynku. Tak czy siak - gdybyś próbowała, to daj znać jak wyniki tego eksperymentu. ;)
Chciałabym zrobić grzańca piwnego dla mojego taty w prezencie, zastanawiam się jaki jest termin przydatności takiego grzańca. Pozdrawiam :)
Prześlij komentarz